W. Łazuga, Uwikłani w przeszłość
: 19 cze 2023, 08:49
Właśnie przeżyłem rozczarowanie roku w temacie austro-węgierskim i w związku z tym chciałbym dopytać się Bywalców tego forum, czy książka jest aż taka zła, czy tylko mnie ona nie podeszła? „Kalkulować”, którego niniejszy wolumin ma być kontynuacją, czytało mi się bardzo dobrze i uważam ją za pozycję wartościową. „Uwikłanych” zmęczyłem, ale żebym się czymś zachwycił, nie powiem. Książka wydaje mi się przemieszanymi wypisami źródłowymi bez większej myśli przewodniej, a że większość źródeł z których powstała przeczytałem wcześniej, stosunkowo niewielkie części były dla mnie czymś nowym. Dodatkowo nie widzę, żeby ze źródeł została wyciśnięta ich esencja i raczej w każdym z przypadków opowieści na skrócie mocno tracą.
Gdyby tylko to mnie zmęczyło, nie pisałbym tego wszystkiego. Otóż wypisy (a także niektóre fragmenty tekstu nie bazujące na tekstach źródłowych) różnią się tak od oryginałów, że sprawiają wrażenie, jakby robili/pisali je niespecjalnie zdolni studenci, a autor potem tylko je przepisywał. Żeby nie być gołosłownym, kilka przykładów:
1. s. 130. „[Leon Biliński] planował zlecenie emisji banknotów polskich ‘sławnym drukarniom wiedeńskim’ z kontraktowym zapewnieniem pełnej nad nią kontroli. Zlecono ją jednak drukarniom w Paryżu i Londynie bez jakiejkolwiek kontroli”. Cały opis zmagań ministra Bilińskiego z polską walutą nie znajduje się, jak chce odnośnik, jedynie na stronie 219 tomu II jego wspomnień, lecz zajmuje ponad 20 stron dość szczegółowego opisu (s. 216-239), obejmując oczywiście nie tylko problemy z drukiem. Tak czy inaczej jeśli ktoś przeczytał w/w tekst w oryginale będzie doskonale widział, że:
- w Paryżu i Londynie zamówiono przyszłe banknoty złotowe mające obiegać po wymianie na nie wszystkich obiegających w roku 1919 walut (s. 216, 218, 219);
- Biliński postanowił najpierw ujednolicić walutę w kraju poprzez wymianę wszystkich innych walut na markę polską, a dopiero potem zamianę marki na przyszłe złotówki (s. 219)
- w Warszawie w wielu drukarniach drukowano różnej jakości marki polskie, Biliński zastąpił je ujednoliconym wzorem wydrukowanym we Wiedniu dzięki znajomości z dyrektorem drukarni Nadherny’m (s. 219-221 i dalej). Banknoty te dostarczono w sierpniu 1919. Biliński chwali zamówione przez siebie wiedeńskie emisje, podkreślając że nie wie, jak wyglądała by bez nich gospodarka Polski podczas wojny 1920 roku.
Podsumowując – mając w ręku źródło nie ma praktycznej możliwości stwierdzenia, że zlecenie druku banknotów we Wiedniu nie doszło do skutku.
2. s. 154, część skrótu pamiętników gen. Żaby: „W czasie wojny dwóch legionistów zwróci się do niego ‘obywatelu’ natychmiast poprawi ich na panie pułkowniku). Chwilę potem zostanie postrzelony nie przez Moskali, lecz przypadkiem przez legionistów (raczej chyba nie tych samych”. Czytałem niedawno te pamiętniki i jako żywo zapamiętałem scenę inaczej. Jak się okazało, miałem rację. Wydanie 2020, Strona 414: „Gdy tak leżę [w Pawłowie, obserwując linię frontu na Wiśle] podchodzi do mnie dwóch legionistów. Jeden z nich sanitariusz. Młode chłopaki, po 18, najwyżej 20 lat. Proszą mnie o tytoń i czekoladę. Widocznie słyszeli, jakem do ordynansów mówił po polsku. Zaczęła się rozmowa. Powiedziałem im z uśmiechem, że bardzo nie lubię, aby nazywano mnie obywatelem, na co oni w tej chwili zaczęli mówić do mnie przez „pan pułkownik”. Polski język najwidoczniej „podpułkownika” [ówczesnego stopnia R. Żaby] nie uznaje. Ten legionowy sanitariusz opowiadał niestworzone rzeczy i robił ze siebie szalonego rewolucjonistę, który według własnej swojej opinii niczego i nikogo się nie bał. A tu nagle przyszedł granat, a czerwony politycznie Pan zrobił się zielony i nie bardzo umiał nad swoim strachem zapanować. Drugi legionista był bardzo niekontent ‘Coś obywatel bardzo nerwowy’ zauważył. Ja całkiem bez żenady zacząłem się śmiać, z czego mocno niekontenci odeszli młodzi bohaterowie. Po kilku godzinach , pod sam wieczór wróciły moje patrole z Gręboszowa i ze Szczucina, a ja miałem zamiast z moim detachement nocować w Mędrzychowie lub Bolesławiu, ponieważ tak brzegi Wisły były obsadzone. Zaczynało się już robić ciemno, więc wyszedłem na wał, aby się jeszcze lepiej przypatrzeć, co się po drugiej stronie dzieje i po kilku minutach obróciłem się, aby zejść do moich koni. W tej chwili zdawało mi się, że się potknąłem, a moi ordynansi zaczęli wołać, że jestem ranny, ja sam z wyjątkiem tego potknięcia nic nie poczułem. Krew dość silnie tryskała z nogi i ten sam legionowy sanitariusz, z którym przez 2-ma godzinami rozmawiałem, zrobił mi pierwszy opatrunek na koniu”.
W tym wypadku celowo nie skróciłem fragmentu z pamiętników, żeby było jasno widać, co tam jest, a czego nie ma. A nie ma tam z pewnością miejsca na:
- przypuszczenie, że pozycja nie była pod ostrzałem Moskali;
- przypuszczenie, że ppłk. Żaba został postrzelony przez legionistów;
- wymianę legionistów pomiędzy początkiem a końcem sceny – mamy do czynienia z tym samym sanitariuszem.
Na dodatek niezrozumiały jest skrót z tytułowaniem R. Żaby – sami legioniści przechodzą na „panie pułkowniku”, a R. Żaba ma pretensje nie tyle do „obywatela”, co do braku precyzji w określeniu stopnia.
3. Tym razem bez źródeł. Na str. 381/2 czytamy: „Oddalało ich [Alicję Badeniową i Karola Olbrachta Habsburga] od siebie rygorystyczne wychowanie po jego, a protestanckie nawyki po jej stronie, w tle zaś casus Zofii hr. Chotek, morganatycznej żony arcyksięcia Franciszka Ferdynanda (potomstwo takiej pary nosiło nazwisko matki i nie miało prawa do tronu).”
Może czegoś nie wiem, ale potomstwo którego z Habsburgów i ich morganatycznych żon nosiło nazwisko matki? Na pewno nie wzmiankowani wyżej książęta von Hohenberg. W innych znanych mi przypadkach jest podobnie – dzieci Ferdynanda II i Philippine Welser to margrabiowie Burgau, córka Leopolda i Dagmar Nicolics-Podinje to hrabina Wolfenau itd. Za każdym razem kreowany jest nowy tytuł i jest on noszony od tej pory przez kolejne pokolenia potomków wyjściowej pary. Jeśli w jakimś wypadku było inaczej, to czy można mówić o tym jak o regule?
Koniec przykładów.
Ponieważ nie zajmuje się Austro-Węgrami na co dzień, proszę o opinię, na ile podzielają Panowie moje zdanie.
Gdyby tylko to mnie zmęczyło, nie pisałbym tego wszystkiego. Otóż wypisy (a także niektóre fragmenty tekstu nie bazujące na tekstach źródłowych) różnią się tak od oryginałów, że sprawiają wrażenie, jakby robili/pisali je niespecjalnie zdolni studenci, a autor potem tylko je przepisywał. Żeby nie być gołosłownym, kilka przykładów:
1. s. 130. „[Leon Biliński] planował zlecenie emisji banknotów polskich ‘sławnym drukarniom wiedeńskim’ z kontraktowym zapewnieniem pełnej nad nią kontroli. Zlecono ją jednak drukarniom w Paryżu i Londynie bez jakiejkolwiek kontroli”. Cały opis zmagań ministra Bilińskiego z polską walutą nie znajduje się, jak chce odnośnik, jedynie na stronie 219 tomu II jego wspomnień, lecz zajmuje ponad 20 stron dość szczegółowego opisu (s. 216-239), obejmując oczywiście nie tylko problemy z drukiem. Tak czy inaczej jeśli ktoś przeczytał w/w tekst w oryginale będzie doskonale widział, że:
- w Paryżu i Londynie zamówiono przyszłe banknoty złotowe mające obiegać po wymianie na nie wszystkich obiegających w roku 1919 walut (s. 216, 218, 219);
- Biliński postanowił najpierw ujednolicić walutę w kraju poprzez wymianę wszystkich innych walut na markę polską, a dopiero potem zamianę marki na przyszłe złotówki (s. 219)
- w Warszawie w wielu drukarniach drukowano różnej jakości marki polskie, Biliński zastąpił je ujednoliconym wzorem wydrukowanym we Wiedniu dzięki znajomości z dyrektorem drukarni Nadherny’m (s. 219-221 i dalej). Banknoty te dostarczono w sierpniu 1919. Biliński chwali zamówione przez siebie wiedeńskie emisje, podkreślając że nie wie, jak wyglądała by bez nich gospodarka Polski podczas wojny 1920 roku.
Podsumowując – mając w ręku źródło nie ma praktycznej możliwości stwierdzenia, że zlecenie druku banknotów we Wiedniu nie doszło do skutku.
2. s. 154, część skrótu pamiętników gen. Żaby: „W czasie wojny dwóch legionistów zwróci się do niego ‘obywatelu’ natychmiast poprawi ich na panie pułkowniku). Chwilę potem zostanie postrzelony nie przez Moskali, lecz przypadkiem przez legionistów (raczej chyba nie tych samych”. Czytałem niedawno te pamiętniki i jako żywo zapamiętałem scenę inaczej. Jak się okazało, miałem rację. Wydanie 2020, Strona 414: „Gdy tak leżę [w Pawłowie, obserwując linię frontu na Wiśle] podchodzi do mnie dwóch legionistów. Jeden z nich sanitariusz. Młode chłopaki, po 18, najwyżej 20 lat. Proszą mnie o tytoń i czekoladę. Widocznie słyszeli, jakem do ordynansów mówił po polsku. Zaczęła się rozmowa. Powiedziałem im z uśmiechem, że bardzo nie lubię, aby nazywano mnie obywatelem, na co oni w tej chwili zaczęli mówić do mnie przez „pan pułkownik”. Polski język najwidoczniej „podpułkownika” [ówczesnego stopnia R. Żaby] nie uznaje. Ten legionowy sanitariusz opowiadał niestworzone rzeczy i robił ze siebie szalonego rewolucjonistę, który według własnej swojej opinii niczego i nikogo się nie bał. A tu nagle przyszedł granat, a czerwony politycznie Pan zrobił się zielony i nie bardzo umiał nad swoim strachem zapanować. Drugi legionista był bardzo niekontent ‘Coś obywatel bardzo nerwowy’ zauważył. Ja całkiem bez żenady zacząłem się śmiać, z czego mocno niekontenci odeszli młodzi bohaterowie. Po kilku godzinach , pod sam wieczór wróciły moje patrole z Gręboszowa i ze Szczucina, a ja miałem zamiast z moim detachement nocować w Mędrzychowie lub Bolesławiu, ponieważ tak brzegi Wisły były obsadzone. Zaczynało się już robić ciemno, więc wyszedłem na wał, aby się jeszcze lepiej przypatrzeć, co się po drugiej stronie dzieje i po kilku minutach obróciłem się, aby zejść do moich koni. W tej chwili zdawało mi się, że się potknąłem, a moi ordynansi zaczęli wołać, że jestem ranny, ja sam z wyjątkiem tego potknięcia nic nie poczułem. Krew dość silnie tryskała z nogi i ten sam legionowy sanitariusz, z którym przez 2-ma godzinami rozmawiałem, zrobił mi pierwszy opatrunek na koniu”.
W tym wypadku celowo nie skróciłem fragmentu z pamiętników, żeby było jasno widać, co tam jest, a czego nie ma. A nie ma tam z pewnością miejsca na:
- przypuszczenie, że pozycja nie była pod ostrzałem Moskali;
- przypuszczenie, że ppłk. Żaba został postrzelony przez legionistów;
- wymianę legionistów pomiędzy początkiem a końcem sceny – mamy do czynienia z tym samym sanitariuszem.
Na dodatek niezrozumiały jest skrót z tytułowaniem R. Żaby – sami legioniści przechodzą na „panie pułkowniku”, a R. Żaba ma pretensje nie tyle do „obywatela”, co do braku precyzji w określeniu stopnia.
3. Tym razem bez źródeł. Na str. 381/2 czytamy: „Oddalało ich [Alicję Badeniową i Karola Olbrachta Habsburga] od siebie rygorystyczne wychowanie po jego, a protestanckie nawyki po jej stronie, w tle zaś casus Zofii hr. Chotek, morganatycznej żony arcyksięcia Franciszka Ferdynanda (potomstwo takiej pary nosiło nazwisko matki i nie miało prawa do tronu).”
Może czegoś nie wiem, ale potomstwo którego z Habsburgów i ich morganatycznych żon nosiło nazwisko matki? Na pewno nie wzmiankowani wyżej książęta von Hohenberg. W innych znanych mi przypadkach jest podobnie – dzieci Ferdynanda II i Philippine Welser to margrabiowie Burgau, córka Leopolda i Dagmar Nicolics-Podinje to hrabina Wolfenau itd. Za każdym razem kreowany jest nowy tytuł i jest on noszony od tej pory przez kolejne pokolenia potomków wyjściowej pary. Jeśli w jakimś wypadku było inaczej, to czy można mówić o tym jak o regule?
Koniec przykładów.
Ponieważ nie zajmuje się Austro-Węgrami na co dzień, proszę o opinię, na ile podzielają Panowie moje zdanie.