Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Publikacje książkowe
Awatar użytkownika
Ursi
Posty: 903
Rejestracja: 18 maja 2018, 16:57
Kontakt:

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: Ursi » 11 paź 2021, 18:22

Niestety, za późno napisałem...
Sicher jest sicher, powiedział Mannlicher i zrobił szperklapę.

Incubus
Posty: 448
Rejestracja: 05 cze 2018, 13:05

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: Incubus » 11 paź 2021, 18:51

szamil pisze:
11 paź 2021, 17:44
Udało się zdobyć książkę?
Tak, choć nie było to takie proste (ostatni egzemplarz) ;) Pani Danuta okazała się wspaniałą osobą, godną wielkiego szacunku za wielki trud, jaki włożyła w swe dzieło! Teraz poluję na wolną chwilę, by w należnym skupieniu oddać się lekturze.

szamil
Posty: 134
Rejestracja: 03 sty 2019, 03:47

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: szamil » 16 paź 2021, 17:29

Ursi pisze:
11 paź 2021, 18:22
Niestety, za późno napisałem...
Jak skończę czytać, to pożyczę swoje egzemplarz.
Prosze o adres w wiadomości prywatnej.

szamil
Posty: 134
Rejestracja: 03 sty 2019, 03:47

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: szamil » 16 paź 2021, 17:30

Incubus pisze:
11 paź 2021, 18:51
szamil pisze:
11 paź 2021, 17:44
Udało się zdobyć książkę?
Tak, choć nie było to takie proste (ostatni egzemplarz) ;) Pani Danuta okazała się wspaniałą osobą, godną wielkiego szacunku za wielki trud, jaki włożyła w swe dzieło! Teraz poluję na wolną chwilę, by w należnym skupieniu oddać się lekturze.
Oby jak najszybciej udało się znaleźć chwilę wolnego czasu :)

Incubus
Posty: 448
Rejestracja: 05 cze 2018, 13:05

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: Incubus » 16 paź 2021, 18:01

Chwila aktualnie się znajduje ;)

Lutek65
Posty: 15
Rejestracja: 04 sty 2019, 11:25

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: Lutek65 » 08 sty 2022, 11:10

Witam, też deklaryję kupno tej książki. Bardzo żałuję, że była wydana w maleńkim nakładzie.

szamil
Posty: 134
Rejestracja: 03 sty 2019, 03:47

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: szamil » 09 sty 2022, 20:15

Lutek65 pisze:
08 sty 2022, 11:10
Witam, też deklaryję kupno tej książki. Bardzo żałuję, że była wydana w maleńkim nakładzie.
Za kilka dni mogę podesłać swój egzemplarz do przeczytania. Narazie jest w trasie.

Szczegół adresowe na pw.

szamil
Posty: 134
Rejestracja: 03 sty 2019, 03:47

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: szamil » 14 lut 2022, 07:19

O losach Józefa Kądziołki w Tarnowskim Gościu Niedzielnym. Większy materiał pojawi się 20 lutego.


Perło moja droga
https://tarnow.gosc.pl/doc/7356094.Perlo-moja-droga


Chłop galicyjski nie umiał wyrażać uczuć? Przeczy temu miłość Józefa do Wiktorii zawarta w listach pisanych z okopów I wojny światowej.

Józef Kądziołka nie miał za wiele czasu, żeby mówić Wiktorii, jak bardzo ją kocha, dlatego nie marnował żadnej chwili, żeby to robić.

Urodził się 28 lutego 1882 roku w Szczepanowie, w rodzinnym domu zbudowanym na tak zwanej Górce, która stanowiła część wsi leżącą na północ od cmentarza parafialnego. Ludzie nazywali też to miejsce Hilarówką od imienia ojca Józefa, który się tutaj pobudował „emigrując” z niedalekiego Rynku. Józef był najmłodszym z sześciorga dzieci Hilarego i Tekli. Nie zachowały się informacje na temat dzieciństwa i młodości Józefa, aż do dnia 5 lutego 1906 roku, kiedy to ówczesny proboszcz zapisał w księdze parafialnej, że syn Hilarego zawarł związek małżeński z Wiktorią Kanią z Przyborowa.

Małżeństwo zamieszkało na Hilarówce, gospodarząc na połowie majątku, który ojciec Józefa podzielił przed wyjazdem części rodziny do Kanady między niego i starszego syna Jakuba. Kubuś – jak go nazywał Józef - ożenił się wkrótce z Katarzyną i zamieszkał obok brata. Na świat zaczęły przychodzić dzieci. Przed 1914 roku Józef miał już cztery córki, a Jakub cztery córki i syna. Bracia, chcąc lepiej zabezpieczyć byt swoich rodzin, założyli z nauczycielem miejscowej szkoły cegielnię, mając nadzieję, że zyski z niej zasilą domowe budżety i pomogą w dostatnim, jak na owe czasy, życiu.

Nić rodzinnego szczęścia przerywa kula wystrzelona w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku przez serbskiego nacjonalistę Gavrilo Principa w kierunku austriackiego arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, który ginie w zamachu. Związek między życiem Józefa i śmiercią arcyksięcia wydaje się zupełnie pozorny, jeśli nie absurdalny. Tyle tylko, że mieszkaniec Szczepanowa jest austrowęgierskim poddanym. Będzie to miało niebagatelny wpływ na losy całej rodziny Kądziołków, zwłaszcza wtedy, kiedy – zgodnie z zasadą domina – kolejne mocarstwa i państwa europejskie, a także zamorskie Stany Zjednoczone i Japonia, wypowiedzą sobie wojnę. Jej pierwsze „jaskółki” zawitały na rodzinną ziemię Józefa dość wcześnie, bo już w 1914 roku, kiedy to ze wschodu parła na Kraków armia rosyjska. Później, na początku 1915 roku, Rosjanie znów przeszli przez wieś i okolice, wycofując się przed atakującymi Austriakami. Na szczęście wieś Józefa nie ucierpiała tak bardzo podczas działań wojennych. Zbombardowanie przez Rosjan kościoła w Szczepanowie i pożar gotyckiej części świątyni były jednak złowrogimi znakami przyszłości, podobnie jak trupy żołnierzy obu armii. Józef być może widział, jak je chowano na nieodległym od domu cmentarzu.

A było ich coraz więcej, rozpędzająca się machina wojenna domagała się coraz to nowych rekrutów, zwłaszcza że istniało wiele frontów, które trzeba było obsadzić żołnierzami. 16 sierpnia 1915 roku Józef i jego brat Jakub zostali przymusowo wcieleni do armii austro-węgierskiej. Mężczyźni trafiają do 57 pułku piechoty. Z Nowego Sącza trafiają na Morawy, gdzie przechodzą szkolenie i pełnią swoje pierwsze wojskowe zadania. Liczą po cichu, że nie trafią na pierwszą linię frontu i do czasu zakończenia wojny będą służyć gdzieś „na tyłach”. Jednak krwiożercza machina wojny upomina się o obu mężczyzn. 23 maja 1915 roku Włochy przyłączają się do państw Ententy i wypowiadają wojnę Austro-Węgrom. Rzeka Isonzo, zwana po słoweńsku Soczą, tocząca swe turkusowe wody u stóp wzgórz Krasu, staje się linią frontu, na który zostają skierowani tak Józef, jak i brat Jakub. Józef walczy tutaj od 16 listopada 1915 roku do 31 maja 1917 roku, z krótką przerwą w 1916 roku, kiedy to zostaje przerzucony na front wschodni i walczy z Rosjanami. Począwszy od pobytu na Morawach aż po 23 maja 1917 roku gdzieś na wzgórzu Vodice nad Isonzo Józef pisze do Wiktorii listy i krótkie informacje. Pisze je, nie używając znaków interpunkcyjnych, jakby chciał na jednym oddechu powiedzieć swojej żonie wszystko, zanim śmierć nie spojrzy mu w oczy.

Listy Józefa burzą schematyczne myślenie o kulturze chłopskiej w zachodniej Galicji. Ludzie myślą, że galicyjski chłop był biedny, więc głupi, tępy, bez wykształcenia, analfabeta, zdolny tylko do pracy na roli i do „robienia” dzieci.

- To była miłość bardzo dojrzała, nacechowana bardzo dużym szacunkiem wielką odpowiedzialnością za drugą osobę. Józef cierpiał, że będąc na froncie nie był w stanie zapewnić bytu rodzinie. Wiele w tych listach powściągliwości, delikatności, czułości, ciepła, serdeczności i troski. To nie jest jednak tani sentymentalizm. Józef jest pełen miłości i do bólu szczery. Ludzie, którzy czytali te listy, mówili, że Józef stał się im bliski. On nie porywa formą, ale sercem. Pokorą. Wiarą. Ufnością. I zarazem mocą - mówi wnuczka Józefa, pani Danuta, która postanowiła wydać listy dziadka.

O czym pisał Józef do swojej żony? Jak wyznawał jej miłość? Czy przeżył wojnę i wrócił do domu? Dowiecie się o tym z tekstu, który ukaże się 20 lutego w "Gościu Tarnowskim".

--

KS. ZBIGNIEW WIELGOSZ /FOTO GOŚĆ

szamil
Posty: 134
Rejestracja: 03 sty 2019, 03:47

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: szamil » 21 lut 2022, 20:04

Artykuł w tarnowskiej Edycji Gościa Niedzielnego

https://tarnow.gosc.pl/doc/7358894.Najdrozsza-Zono

Najdroższa Żono!


Pojął ją za żonę 5 lutego 1906 roku w kościele parafialnym w Szczepanowie. Tutaj też zamieszkali. Nić trwającego już dziewięć lat małżeńskiego i rodzinnego szczęścia przerwała kula wystrzelona w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku, od której zginał austriacki arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Związek między życiem Józefa i śmiercią arcyksięcia wydaje się zupełnie pozorny, jeśli nie absurdalny. Tyle tylko, że mieszkaniec Szczepanowa był poddanym cesarza, i – jak się okazało – musiał dla niego walczyć. 16 sierpnia 1915 roku Józef i jego brat Jakub zostali przymusowo wcieleni do armii austrowęgierskiej. Mężczyźni trafili do 57. pułku piechoty. Z początku myśleli, że będą służyć na tyłach. Jednak krwiożercza machina wojny upomniała się o obu braci. 23 maja 1915 roku Włochy przyłączyły się do państw Ententy i wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom. Rzeka Isonzo u stóp wzgórz Krasu stała się linią frontu, na który zostali skierowani Józef i jego brat Jakub. Józef walczył od 16 listopada 1915 roku do 31 maja 1917 roku, z krótką przerwą w 1916 roku, kiedy został przerzucony na front wschodni. Od pobytu na Morawach aż do 23 maja 1917 roku gdzieś na wzgórzu Vodice nad Isonzo Józef pisał do Wiktorii listy i krótkie informacje. Nie używał znaków interpunkcyjnych, jakby chciał na jednym oddechu powiedzieć żonie wszystko, zanim śmierć spojrzy mu w oczy.

I ja was błogosławię!

Przeczuwając być może to spojrzenie, napisał jeszcze z Biegonic list – testament: „Najdroższa Żono moja i najukochańsza, Aniele Stróżu mój. Dziękuję Ci za wszystko z całego naszego życia, a zwłaszcza za to, żeś nie żałowała trudów, a jeszcześ mnie odwiedziła na ostatku. Najmilsza Wichtuś. Ból mi serce ściska, gdy Ci to piszę, i wiem, że Ty się łzami oblejesz, ale takie mam przeczucie, że chcę podziękować i pobłogosławić Ci wraz z dziećmi, bo wiesz, jaka straszna droga przede mną. Może się już więcej nie zobaczymy, a przeto żeś mi była w życiu wybrana i najlepsza przyjaciółka moja i wierna żona, przeto Ci dziękuję za tę Twoją wierność małżeńską i opiekę, a proszę Cię, Perło moja droga, i oddaję Ci na opiekę te drobne dzieci. Być im Matką, a zarazem Ojcem. Wiem dobrze, że to wielki obowiązek dla Ciebie, ale się poddej woli Bożej, a Bóg Ci będzie zawsze błogosławił – teraz w życiu i w godzinę śmierci, czego Ci życzę z całej duszy. A proszę Cię, najmilsza Żono, żebyś się nic nie trapiła i nie płakała, bo wiesz dobrze, że mamy życie od Boga, to także i śmierć, a jeżeli taka jest wola Boża, to niech się tak stanie. A na ostatek Was oddaję Bogu w opiekę, tej Matce Najświętszej, niech Was ma wszystkich w opiece swojej. Niech Was Bóg błogosławi i ja Was błogosławię w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego Amen +”. 7 listopada 1915 roku, kiedy pisał te słowa, nie był jego ostatnim dniem. Śmierć patrzyła wtedy gdzie indziej.


Miłosny dialog

Kiedy przybył na front włoski, trwała tzw. czwarta z dwunastu bitew nad Isonzo. Tak zwana, bo walka o każdą piędź ziemi była niemal ciągła, nasilała się tylko raz za razem, nie przynosząc, poza trupami żołnierzy, żadnych efektów. Józef niewiele pisał o wojnie. Chciał oszczędzić cierpień Wiktorii borykającej się z prowadzeniem gospodarstwa i opieką nad pięciorgiem dzieci (11 marca 1916 roku przyszedł na świat syn Józef Stanisław). O wojnie nie wspominał też dlatego, że listy były cenzurowane, nie wolno było zdradzać szczegółów operacji wojskowych ani informacji, które mógłby wykorzystać wróg. Jego korespondencja jest miłosnym dialogiem z odległą o ponad tysiąc kilometrów żoną. Można sobie wyobrazić Józefa skulonego w dekunku (okopie), jak ślini ołówek i kreśli prędko kolejne litery, słowa i zdania. Jest tak blisko kartki, jak to tylko możliwe. I wie, że Wiktoria też się pochyli nad kartką. W ten sposób, choć na moment, będą blisko siebie, na wyciągnięcie dłoni i spojrzenie czytających oczu. „Jak dostanę od Ciebie list, to mi się tak zdaje, że wszystka bieda ode mnie odeszła. Zaraz o wszystkiem zapominam, bo czem się mam cieszyć, kiej nie mam nikogo, tylko jednego Boga, a potem dzieci i Ciebie” (Front włoski, 30 grudnia 1915 roku). Miłość, która ukrywa się pod powierzchnią słów, nie jest bynajmniej sentymentalna, bywa bardzo konkretna i rzeczowa, wyraża się choćby w wielokrotnych radach, co posiać, co kiedy zebrać, co z gospodarstwa i za ile sprzedać. Dziwić też mogą te wszystkie zapytania, czy zboże obrodziło, jak wyrosły ziemniaki, ile siana zwieziono, jak się chowają prosięta i czy krowa dobrze się pasie. Męska troska twardo chodzi po ziemi. Są w niej jednocześnie wielka czułość i zgoda na wolność drugiej strony, by robiła tak, jak uważa najlepiej.


Nie trap się

Miłość rozdzieloną wojną i geografią łączyło też współcierpienie. Nie znamy treści listów Wiktorii, ale pośrednio można dowiedzieć się o jej łzach, strapieniach i tęsknocie. „Piszesz mi, żeś miała smutne święta, to ja Ci wierzę i dobrze to odczuwam. Boga za Wami proszę. Oj, żal mi Cię, Wichtuś, moja droga Żono, i dzieci mi żal, i wiem, jakiej rozkoszy używacie, ale to wszystko od Boga, więc się nie trap i nie narzekaj, tylko dziękuj Bogu za wszystko i proś Go, i błagaj, bo Bóg zasmuci, Bóg pocieszy, bo jest Panem wszelkiej rzeczy” (Front włoski, 30 grudnia 1915 roku). „Nie rozpaczaj, tylko Bogu wszystko ofiaruj i proś Go, a nie przestawaj, a On się nad nami zmiłuje i Tobie nic się nie stanie” (Front włoski, 20 stycznia 1916 roku). Najmocniej widać tę wspólnotę w cierpieniu, kiedy umiera matka Wiktorii, na froncie ginie brat Jakub, a później odchodzi Stasia – jedna z córeczek. „Piszesz mi, najmilsza Żono, żebym się nie trapił i nie żałował jej Nieba. To prawda. Już się cofła z tego padołu płaczu, bo nie daj im Boże takiej rozkoszy, jak my doczekali i takiego życia. Człowiek jest jak w niewoli, że nie można urlopu dostać, ale niech się dzieje wola Boża. Panu Bogu się tak podoba i tak się dzieje. I Ty się nie trap, nie płacz, bo onej będzie lepiej, jak tem drugiem. Bóg dał, Bóg wziął. Niech będzie Imię Pańskie błogosławione” (Front włoski, 21 sierpnia 1916 roku).


Bóg wie, co robi

I jest w tej miłości miejsce dla Boga. Z wielu wyznań Józefa bije mocna wiara, choć czasem przyznaje, że jest wystawiona na wielkie próby; także niezwyczajna ufność, zawierzenie Bożej woli, zgoda na Jego działanie i pierwszeństwo. „Tak się czasem zdaje, że mi obłęd do głowy przychodzi, ale jak do mnie przyjdzie taka rozpacz, to się zaraz uciekam do modlitwy, to mi się zaraz lżej robi na sumieniu. O, bo mnie Pan Bóg wspiera łaskami swojemi i dopomaga mi w tej biedzie, i zasłania mnie od wszystkiego złego” (Front włoski, 28 luty 1916 roku). Gdy Wiktorię męczą złe sny, Józef pokazuje właściwy kierunek wiary: „Nie trza wierzyć w sny, tylko w jednego Boga, bo co Bóg może, to nikt nie może. Jeżeli będziemy godni Boga, to ja się wrócę i Tobie się nic złego nie stanie. Tylko nie trza upadać na duchu, prosić Boga we dnie i w nocy, bo Pan Jezus powiedział: proście, a otrzymacie, kołaczcie, a będzie wam otworzono. A zresztą trza się poddać woli Bożej. Pan Bóg wie, co robi” (Front włoski, 2 luty 1916 roku). Józef wzmacnia to poddanie codzienną modlitwą, do której w każdym liście zachęca Wiktorię i dzieci. Ma też wielką cześć do Matki Bożej. Jeśli nadarza się okazja, idzie do spowiedzi, żeby być gotowym, kiedy przyjdzie czas. 23 maja 1917 roku, po dwudniowym ataku huraganowym, zalega cisza i spokój na tyle długi, że Józef ma chwilę, by napisać krótki list. 31 maja, po kolejnym ataku Włochów, znów chwila spokoju. Pluton Józefa wyszedł z okopu. On jednak postanowił wrócić po nieodłączną fajkę. Włoski snajper dobrze namierzył cel. Sprawdził tylko jeszcze odległość i prędkość wiatru. Nacisnął spust. Kula trafiła Józefa w głowę. Zginął na miejscu. Kiedy Wiktoria czytała jego ostatni list, Józef patrzył na nią z zaświatów. „Ten list dobrze schowaj, jak dzieci będą mądrzejsze, to im dasz przeczytać”.


Choć o milimetr dobra

Kilkadziesiąt lat po śmierci Józefa jego listy przeczytała wnuczka, pani Danuta. Niedawno wydała je w formie książki. Wie, że ta korespondencja świata nie odmieni, ale może o milimetr poszerzy strefę dobra.
– Pokaże też, jak wojna wyglądała oczami zwykłego człowieka, jak przeżywała ją rodzina pozbawiona męskiego wsparcia. To nie był pojedynczy przypadek, ale dramat setek tysięcy rodzin. Zbyt szybko zapomniano o nich w naszej ojczyźnie, jakby byli poza jej historią, którą liczy się dopiero od Legionów. Listy Józefa burzą schematyczne myślenie o kulturze chłopskiej w zachodniej Galicji. Ludzie myślą, że galicyjski chłop był biedny, więc głupi, tępy, bez wykształcenia, analfabeta, zdolny tylko do pracy na roli i do „robienia dzieci”. Tymczasem z listów tchnie bardzo dojrzała miłość, nacechowana wielkim szacunkiem, odpowiedzialnością za drugą osobę. Wiele tam powściągliwości, delikatności, czułości, ciepła, serdeczności i troski. To nie jest jednak tani sentymentalizm. Józef jest pełen miłości i do bólu szczery. Ludzie, którzy czytali te listy, mówili, że mój dziadek stał się im bliski. On nie porywa formą, ale sercem, pokorą, wiarą, ufnością. I zarazem mocą – podkreśla pani Danuta, dla której epistolograficzna spuścizna po dziadku jest również katechezą.

– O wierze, która była dla dziadka puklerzem. O życiu, które mamy od Boga, a skoro tak, to i śmierć również. Nasze życie nie jest naszą własnością. Dysponuje nim Bóg, który jest Panem naszego losu. On chce naszego dobra. On wie lepiej. Przyjmujmy to, jak steruje naszym życiem. To podejście pozwalało Józefowi przetrwać. I pozwala spojrzeć na życie w o wiele głębszy sposób – podsumowuje pani Danuta.•

szamil
Posty: 134
Rejestracja: 03 sty 2019, 03:47

Re: Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny

Post autor: szamil » 19 mar 2022, 16:37

Ciałem tu, duchem w domu... / Marek Kołdras

9 marca 2022 www.temi.pl / Nr 9 (2165)

Solidne kompendium I wojny, oparte na konkretnych źródłach, sprowadzone do perspektywy jednej rodziny. Tak można nazwać blisko 200-stronicową publikację opracowaną przez Danutę Kądziołkę „Bo wiesz jaka straszna droga przede mną. Listy z Wielkiej Wojny”. Ponad 170 listów, które stanowią zasadniczą część książki, napisał jej dziadek Józef Kądziołka w okresie od 23 sierpnia 1915 po wcieleniu do CK armii, aż do
śmierci 19 miesięcy później, kiedy trafiła go kula snajpera. Wszystkie są adresowane do żony. Ich opracowanie ukazało się jedynie w 200 egzemplarzach, a większość nakładu trafiła do rodziny i znajomych. Danuta Kądziołka mieszka w Tarnowie, jednak opracowanie dotyczy
Ziemi Brzeskiej, a konkretnie Szczepanowa, gdzie żyli jej przodkowie.

Książkę można znaleźć w bibliotekach w Brzesku, Szczepanowie, Bochni i Tarnowie. Autorka nie wyklucza, że pojawi się ona także bezpłatnie w wersji cyfrowej.

Danuta Kądziołka nie znała dziadka. Pakiet jego korespondencji, zawinięty w szary, sfatygowany papier przewiązany sznurkiem, otrzymała, kiedy wkraczała w dorosłość. Teraz wnuczka autora sięgnęła po nie ponownie, jak przekonuje „w natarczywym poczuciu powinności, aby pokazały prawdę o tamtych czasach i ludziach”.
Dodaje, że „mięso armatnie zwykło się kwitować liczbami, podawanymi w milionach. Jednak pojedyncza cząstka tej masy to żywy człowiek, który
kochał, cierpiał i walczył z samym sobą, by wytrzymać w piekle, jakie mu zgotowano. W końcu ginął na nie swojej wojnie, w cudzej sprawie. Mój dziadek napisał w jednym z listów, że człowiek jest jak w niewoli. Trudno o bardziej trafne określenie”.

Nie ma masła, bo krowy pozabierano

Autor listów przyszedł na świat w Szczepanowie w 1882 roku. Józef był najmłodszym z sześciorga dzieci Hilarego i Tekli - ożenił się z Wiktorią Kanią
z Przyborowa w 1906 roku. Małżeństwo zamieszkało na północ od cmentarza, na tzw. Hilarówce, uprawiając połowę rodzinnego majątku. Drugą część otrzymał starszy brat Jakub. Do czasu wybuchu wojny Józefowi urodziły się cztery córki. Bracia Kądziołkowie wraz z nauczycielem miejscowej szkoły założyli cegielnię w nadziei na poprawę kondycji domowych budżetów. Tymczasem zaczęła się rozkręcać wojenna machina. Dla
mieszkańców Galicji konflikt przybrał postać inwazji rosyjskiej. W 1914 roku na Kraków ze wschodu parła armia tego kraju. W grudniu Rosjanie znów przeszli przez okolice Brzeska, wycofując się przed atakującymi Austriakami. Byli zabici cywile, spalono niektóre domy. Kościół w Szczepanowie został zbombardowany, dach i część wnętrza spłonęły. Nastąpiły gwałty, rabunki i mordy. Najeźdźcy nie tylko zabierali inwentarz, sprzęty, pieniądze i żywność, ale rozbierali nawet budynki na opał. Wraz z przejściem frontu przyszedł czas kolejnych rekwizycji, tym razem władz austriackich.
Krwawe zmagania wojenne potrzebowały kolejnych rekrutów. Józef i jego brat Jakub zostali przymusowo wcieleni do armii austro-węgierskiej 16 sierpnia 1915 roku. W ramach 57 pułku piechoty z Tarnowa trafili na Morawy, gdzie odbyli szkolenie i wypełniali pierwsze zadania wojskowe. Mieli nadzieję, że nie trafią na pierwszą linię frontu. Jednak po tym jak w maju 1915 roku Włochy wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom, skierowano ich na front włoski nad rzekę Isonzo.
Stamtąd Józef, wcielony do 32 Nowosądeckiego pułku piechoty Pospolitego Ruszenia, pisał do domu.

Śmierć także od Boga...

Sporą część swojej korespondencji autor poświęcił żonie. Pisze o uczuciach, zadając kłam mitom, że galicyjski chłop był prosty, a delikatność, czułość czy troska były mu obce. „Oj żebym miał skrzydła, to bym poleciał do Ciebie, żebym jeszcze choć raz pomówił z Tobą i dziećmi, bo wciąż o Was myślę i widzę Was wszystkich, bo ciałem jestem tu a duchem w domu” – donosi z frontu.

W liście z 7 listopada 1915 roku pisze: „A proszę Cie najmilsza Żono, żebyś się nic nie trapiła i nie płakała, bo wiesz dobrze, że mamy życie od Boga, to także i śmierć, a jeśli jest taka wola, to niech się tak stanie”. Sporo miejsca w listach zajmują uwagi natury praktycznej. Mężczyzna pamiętając, że żona musiała przejąć jego zadania, podpowiada: „ jakbyś widziała, że się ziemniaki psują, to je przywieź do domu i daj krowie. Będzie się lepiej doiła”.
W innej korespondencji radzi: „a pod cegielnią zasiej jęczmień jak najwcześniej i pod ziemniaki zaoraj”. W miarę rozwoju działań wojennych
sytuacja stawała się coraz trudniejsza, także i dla tych, którzy pozostali w domach. W 1916 roku do armii wcielano nawet 50-latków. W domach pozostały kobiety, dzieci, osoby starsze i chorzy.
Z powodu braku rąk do pracy rosły ceny żywności. Od listopada 1914 roku wprowadzono zakaz pieczenia chleba tylko z mąki pszennej lub żytniej. Obowiązkowe były domieszki jęczmienia, kukurydzy i ziemniaków. Przy dużej biedzie do ciasta dodawano także brukiew, sieczkę i żołędzie.

Rodzina przetrwała
Józef Kądziołka daje rady o rozporządzaniu majątkiem, ale część uwag dotyczy spraw codziennych, jak zawarcie umowy z osobą, która ma pomagać przy prowadzeniu gospodarstwa. Rady mają czasami bardziej ogólny, niemal filozoficzny charakter: „Nie skąp się tak, niech Ci się nie
rozchodzi o nic, bo na tamten świat nic z sobą nie weźmiesz, tylko dobre uczynki. A bo mnie się teraz inaczej przedstawia przed oczy: człowiek
się ugania za doczesnościami, ale nie uważa na to, z czem pójdzie na tamten świat”.

Józef zginął 31 maja 1917 roku, kiedy od blisko trzech tygodni mocno nacierała włoska tyraliera i trzeba było desperacko bronić pozycji. Pomimo
że śmierć prócz oficjalnego pisma potwierdził też kolega z frontu, w sercach najbliższych wciąż żyła nadzieja. Danuta Kądziołka wspomina: „któregoś dnia dziewczynki przybiegły z pola wykrzykując matce, że na ścieżce zobaczyły żołnierza z zabandażowaną
głową. Wiktoria wybiegła z córkami, lecz wokół nie było ani żywego ducha”.
Na Hilarówkę nastały najgorsze czasy. Wiktorię pozbawiono zasiłku dla rodziny żołnierza, który nie żył. Dekret opieki nad sierotami, dający możliwość otwarcia procedury ubiegania się o zasiłek, wdowa otrzymała dopiero w styczniu 1918 roku. Zanim pojawiły się jakieś pieniądze często nie
było co włożyć do garnka.
- Obecnie żyje 115 osób będących potomkami Wiktorii i Józefa. Wszyscy poza genami otrzymaliśmy od przodka także bogate dziedzictwo ducha – podsumowuje autorka opracowania.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości