Cesarz Ameryki - Martin Pollack

Publikacje książkowe
Incubus
Posty: 403
Rejestracja: 05 cze 2018, 13:05

Cesarz Ameryki - Martin Pollack

Post autor: Incubus » 24 sty 2019, 19:44

Przeklejam tekst opublikowany na starym Forum.

No i stało się – będzie, zgodnie z trendami, kulinarnie - odgrzewam kotlet usmażony przez Martina Pollacka, albowiem dopiero niedawno trafił na mój stół. Długo szykowałem się na ucztę, a wyszła ledwie przekąska, by nie rzec fast food, mocno niedoprawiony, z użytym cukrem zamiast soli, z pieprzem w roli głównej przyprawy w jej przedrostkowym wariancie: po-pieprzona. W zasadzie potwierdziły się moje wcześniejsze podejrzenia i obawy. Allonsanfan napisał: „To wszystko mogło być interesujące ale przedstawione zostało mocno nieciekawie.” Zgadzam się, temat świetny, ale trudny, to robota dla historyka-profesjonalisty, tymczasem Pollak napisał coś, co stylem bardziej przypomina kolorowe tygodniki, niż literaturę popularnonaukową, jaką – podejrzewam – w zamierzeniu miał być Cesarz Ameryki. No i byłoby okej, każdy ma prawo pisać, co chce, jednak są tu dwa „ale”, które każą zabrać głos w sprawie. Po pierwsze, ranga, jaką nadano tej książce w skali ogólnokrajowej, że wspomnę tu choćby o audycjach w prestiżowym programie II PR. Myślę, że to wynik stale obecnego polskiego kompleksu. Oto dowartościowano nas, oto cudzoziemiec pisze o polskich sprawach; nieważne, jak pisze – wystawmy mu ołtarzyk! Drugie „ale” ma kontekst mniej abstrakcyjny, dotyczy meritum. Można przeboleć fakt, że nie jest to książka naukowa, jednak bez względu na to, jaki gatunek reprezentuje, w przedstawianym materiale musi być rzetelna i dopracowana, jest to do zrobienia. Niestety tu jest się czego czepić.
Książka Pollacka, jaką czytelnik ma w ręce, należy do pewnego szczególnego typu książek na swój sposób amorficznych, to znaczy przybierających formę, którą trudno uchwycić standardowym, przyjętym w nauce aparatem krytycznym. Trudność sprawia pomieszanie stylistyk, pomieszanie pojęć z jednocześnie występującymi błędami merytorycznymi, które w wielu przypadkach mogą być zawinione z jednakowym prawdopodobieństwem przez samego autora, przez tłumacza, przez korektora czy redaktora.
Choć książka nie ma ambicji naukowych, to większa dbałość o szczegóły i wystrzeganie się błędów mogłoby uczynić z niej ciekawą popularyzatorską pozycję, a tak często irytuje.
Spostrzeżenie najważniejsze: ubóstwo materiału źródłowego. Od razu rzuca się w oczy, że autor bazuje głównie na lekturze artykułów z gazet, z których jeden (a raczej cały cykl), opisujący proces przemytników ludzi, uczynił osią konstrukcyjną książki. Wszystko, czego nie ma w najbarwniejszej nawet relacji reportera uzupełnia i okrasza Pollack własną beletrystyczną inwencją. To sposób na pisanie równie bezpieczny, co jałowy. W ten sposób można napisać książkę na dowolny temat, przekładając w odpowiedni sposób gotowe kalki. Tyle, że obraz rzeczywistości przedstawionej jest płaski, nudny, a przede wszystkim wtórny wobec wielu wcześniejszych publikacji, wręcz stereotypowy (vide pełne emfazy, czasem infantylizmu opisy nędzy galicyjskiej). W tym kontekście szczególnie rażą błędy dotyczące rzeczy oczywistych, utrwalonych w powszechnej świadomości. O odpowiedzialności w tej mierze redakcji będzie dalej. Drugim lecz za słabo wykorzystanym źródłem są archiwa rodzinne; brak niemal odniesień do relacji czy pamiętników samych emigrantów, zdolnych do głębszej refleksji. Autor, przedstawiając problem z perspektywy socjologicznej, wspiera się doniesieniami z prasy, dokumentami i statystykami urzędowymi, natomiast tam, gdzie pojawia się próba refleksji antropologicznej, materiał źródłowy zastępuje narracja beletrystyczna.
Jeśli chodzi o zjawisko emigracji, brak w książce zwięzłego choćby, ale metodycznego objaśnienia ram czasowych, prawnych, w jakich proces ten funkcjonował. Pojawiają się czasem w tekście przywołania jakiegoś przepisu, ale to niewiele tłumaczy, dlaczego np. ludzie bali się policji, mimo, że mieli pieniądze i dokumenty, dlaczego władze mogły odmówić paszportu itp.
Wobec takich niedostatków dziwi obecność całych rozdziałów niewiele mających wspólnego z tematem książki, mam na myśli np. rozdział Z przeznaczeniem na anioły. Rozdział Góry końskiego mięsa, zawierający fantastyczny temat, godny pióra Malapartego (por. Konie z Tivoli) w tym przypadku wydaje się nie na miejscu. Książka nosi podtytuł Wielka ucieczka z Galicji, a znaczna jej zawartość dotyczy… Słowaków. Poza faktem, że przejeżdżali Galicję tranzytem, co mają z nią wspólnego? Czy epickie niemal opisy zjawiska prostytucji, czy (zwłaszcza) pijaństwa odnoszą się bezpośrednio do tematu książki?
Martin Pollack ma ewidentne problemy w rozumieniu geografii, także tej historycznej. Oto Oberungarn są dla niego ni mniej, ni więcej tylko „Północnymi Węgrami” (pierwsza część nazwy zresztą raz pisana z małej, raz z wielkiej litery), stąd „pochodzący z północnych Węgier Słowacy” i „słowackie terytoria Północnych Węgier”. Wolne Królewskie Miasto Podgórze to dla autora „mała miejscowość w pobliżu Krakowa”, Dukla to „mała miejscowość u podnóża południowo-zachodnich (sic!) Karpat”, Zator to „pobliska, leżąca niedaleko Brzezinki gmina”, tak jakby nie było pomiędzy nimi „małej miejscowości” Oświęcim. Baligród w Po Galicji leżał na południe od Przemyśla, teraz leży na wschód od Liska. Może moja wiedza jest niewystarczająca: co to była „krośnieńska gmina parafialna”, do której rzekomo należały Polany? Sucha Beskidzka, miasto per se, znane i wielekroć przywoływane, nagle potrzebuje bliższej identyfikacji jako „Sucha niedaleko Krakowa”. Najeździli się biedni emigranci, oj najeździli, zanim trafili do Ameryki. Częściowo to zasługa Martina Pollacka, który kazał im jechać z Suchej do Oświęcimia przez Skawinę i Podgórze (ale bynajmniej nie przez Kraków). Oszukując emigrantów, fiakrzy wioząc ich z Podgórza w stronę pruskiej granicy, jechali „nocą do Bieżanowa, który jest jeszcze po austriackiej stronie”, jechali „z Podgórza do Bieżanowa, albo do jakiejś innej wioski w pobliżu granicy”. Fiakrzy oszukali, jak widać, nie tylko niepiśmiennych emigrantów, ale także Martina Pollacka. Autor Cesarza Ameryki, niczym ksiądz Chmielowski, prezentuje nam fantastyczne stwory, tym razem geograficzno-onomastyczne. Wśród tych pierwszych prym wiedzie „bieszczadzka wieś Zaręba, niedaleko Lutowisk, koło węgierskiej granicy”, wśród drugich – które są raczej zasługą redaktorów - stawiam na wieś „Nowoselyzja”. Niezorientowanym pomogę, mówiąc, że chodzi o Nowosełycię nad Prutem na Bukowinie.
Kwestia nazw własnych w odniesieniu do terytoriów zagranicznych, a zwłaszcza terenów pogranicza, przynależnych na przestrzeni dziejów do różnych państwowości, tradycji językowych przysparza autorom, tłumaczom i redaktorom zawsze sporo problemów. Czasami trzeba podawać różne nazwy tych samych miejscowości, kiedy ma to znaczenie historyczne.
Autor Cesarza Ameryki ma jakąś manię czynienia tego w sposób mechaniczny i bezsensowny, no bo czym wytłumaczyć takie zdanie: „na targu w Lewoczy lub ze słowacka w Levočy” – chyba, że jako pierwszej użył nazwy niemieckiej lub węgierskiej, a reszty dopełnił tłumacz? Lisko, jak anonsuje autor, w jidysz nazywa się… Lisko. Beskidy raz przynależą do Karpat, a raz są wymieniane obok Karpat.
Porzucając geograficzne cymelia, dorzucę kilka innych przykładów głębokiego rozziewu między vouloir i pouvoir (jak by z francuska napisał Martin Pollack) autora w kwestiach historycznych. I tak np. hrabia Badeni namiętnie przywoływany jest jako gubernator Galicji. EUGE, jak w Po Galicji, tłumaczona jest jak nazwa pospolita z małych liter jako pierwsza galicyjska kolej, nawet nie żelazna, a łączy ona Przemyśl z Budapesztem (czemu nie z Paryżem?). O HAPAG-u i Lloydzie pisał Krakał – w tekście występuje we wszystkich możliwych wariantach tłumaczenie nazwy Loyda (NDL): Norddeutscher Lloyd, północnoniemiecki Lloyd, Północnoniemiecki Lloyd, aczkolwiek samego skrótu nie użyto w ogóle.
Dajmy pokój autorowi, ciekawi są ludzie, którzy przez swoją ignorancję przyczynili się do takiego negatywnego wizerunku książki Pollacka. Mowa o tłumaczu, redaktorach, korektorach. Jest rzeczą oczywistą, że pisząc o kwestiach spoza własnego kręgu kulturowego, autor mimowolnie wpada w rozmaite pułapki, jako to nazewnicze, geograficzne, językowe. Ale za to, żeby go z nich wydostać wydawnictwo pobiera słoną prowizję. Kim są ludzie, którzy redagowali książkę Cesarz Ameryki? Obok groteskowej (ale odległej) „Nowoselyzji” pełno w książce przeinaczeń nazw własnych z bliskiego przecież Wydawnictwu Czarne podwórka galicyjskiego: Radogoszcz zamiast Radgoszczy, Rdzewka k. Nowego Targu zamiast Rdzawki, Klimówka k. Rymanowa zamiast Klimkówki, z Kałuszy zamiast z Kałusza, do Spiszu zamiast na Spisz. Czy w wydawnictwie wie się, o istnieniu w dawnych czasach stanowiska adiustatora, który na pewno sprawdziłby, czy koło Lutowisk istnieje wieś Zaręba i czy Baligród leży na wschód od Leska.
Cóż, adiustator jest passé, ale za to jak imponująco przedstawia się metryczka wydawnicza, zajmująca dobre pół strony, nazwisk na niej mnogo, a przy każdym „com.pl”, albo „spółka”, albo „firma”. Tylko kto odpowiada za to, za co płacę w księgarni? Dawniej metryczka książki firmowanej przez dajmy na to PIW zawierała dwa-trzy nazwiska i w książce nie było pół błędu.
Punktując jej słabości, nie twierdzę, że książka jest bezwartościowa. Owszem, są w niej fragmenty, które czyta się całkiem przyjemnie, aczkolwiek bez zbytniej emocji. Niemal wszystko, o czym pisze Pollack dawno już wiadomo. Dla czytelnika wtajemniczonego w tematykę Galicji, czy mającego jaką taką wiedzę ogólnohistoryczną Cesarz Ameryki może być lekturą nieco nudną, pomijając miejsca, które burzą krew, o których było wyżej. Laik mógłby wynieść z lektury pożytek, gdyby nie niebezpieczeństwo zaaprobowania treści z dobrodziejstwem inwentarza (chromego i ułomnego). Jedno jest dla mnie oczywiste, nawet, gdyby nastąpiła kolejna edycja pozbawiona wymienionych mankamentów, to dalej twierdzę, że nie należałoby się nią podniecać.

"Cesarz Ameryki" - Martin Pollack
Wydawnictwo "Czarne"
Wołowiec 2011
Ostatnio zmieniony 27 sty 2019, 21:18 przez Incubus, łącznie zmieniany 5 razy.

szamil
Posty: 126
Rejestracja: 03 sty 2019, 03:47

Re: Cesarz Galicji - Martin Pollack

Post autor: szamil » 25 sty 2019, 12:35

Nie dawno czytałem tą książkę. Jest dostępna w Legimi. Strasznie chaotyczna. O wszystkim i o niczym. Momentami jakaś taka bezinteresowna niechęć wobec Polaków.

staszu
Posty: 9
Rejestracja: 03 cze 2018, 13:08

Re: Cesarz Galicji - Martin Pollack

Post autor: staszu » 27 sty 2019, 20:30

Rozumiem, że chodzi o książkę Cesarz Ameryki?

Incubus
Posty: 403
Rejestracja: 05 cze 2018, 13:05

Re: Cesarz Ameryki - Martin Pollack

Post autor: Incubus » 27 sty 2019, 20:39

Rzecz jasna, dzięki za uwagę.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Kiekeritz i 21 gości