Strona 1 z 1

Stanisław Reychan - Pamiętnik dziwnego człowieka. Ze Lwowa do Londynu

: 24 sty 2019, 20:36
autor: Incubus
Opublikowano na starym Forum w 2014 r.

Stanisław Reychan - Pamiętnik dziwnego człowieka. Ze Lwowa do Londynu.

Pluję sobie w brodę, że przeczytałem tę książkę… dopiero teraz, jednym tchem. To jedna ze wspanialszych książek, jakie o c.k. czasach, zwłaszcza o Galicji czytałem. Autor, choć czyni zastrzeżenia, że nie jest literatem, w sposób mistrzowski włada piórem. Swobodnie, ale z dużą powściągliwością rysuje panoramę ówczesnych „stosunków”, a raczej pozwala, by ta panorama sama wynikała z rzeczywistości przedstawianej i jawiła się przed oczyma czytelnika. Duża dyscyplina w konstrukcji obrazu, mimo ogromu faktów, a przy tym klarowna, piękna polszczyzna. Cała „epopeja”, choć zbudowana przez serię oddzielnych szkiców jest świetnie skonstruowana, akcenty są położone właściwie, autor swobodnie porusza się w ruchomych ramach czasoprzestrzennych. Wszystko to sprawia, że ani przez moment nie odczuwa się znużenia i czyta się jak powieść akcji. Tyle w skrócie o stronie formalnej.
„Pamiętnik dziwnego człowieka”… Pamiętnik jak pamiętnik, można by powiedzieć, wiele pamiętników o tamtych czasach powstało. Żaden jednak z autorów nie powstrzymał się od literackiej autokreacji w takim stopniu, jak Reychan. „Dziwny” ten człowiek, z rozbrajającą szczerością przyznaje się do własnych wad: lenistwa, bierności, indolencji, trudności w nauce, nie podbija sobie bębenka, nie ulega okazjom, by choć trochę poprawić swój obraz. W chwilach, kiedy wielu innych weszłoby choćby na moment w buty bohaterskie, Reychan dezawuuje wszelkie preteksty dla takiego mitu. Mając tego świadomość, chcąc skontrastować tę mniej wzniosłą, prozaiczną stronę wydarzeń z suponowanymi „bohaterskimi” kreacjami innych, autor w sposób niezwykle inteligentny posługuje się ironią; stąd owe kapitalne „szwejkowskie” klimaty w kilku miejscach wspomnień. Jednym z niezaprzeczalnie największych walorów wspomnień jest absolutny dystans autora wobec opisywanych wydarzeń, wręcz wobec własnego życia, co czyni go dla nas, siłą rzeczy zdystansowanych, niezwykle wiarygodnym.
Padł zarzut, że Reychan „odrobinę za dużo pisze o swoich i swoich znajomych rodzinnych koligacjach”. Tu, moim zdaniem, leży istota rzeczy. Kto w tamtych czasach (albo stosowniej: o tamtych czasach) pisał wspomnienia, pamiętniki? Przecież nie ludzie pokroju braci Lejów, dla których problemem było wyrażenie własnych refleksji na nieskomplikowane tematy bieżące, nie mówiąc już o wielopokoleniowej pamięci historycznej. Pisali ludzie pochodzący ze środowisk wykształconych, dla których właśnie owa pamięć bywała bodźcem do podjęcia trudu uwiecznienia jej piórem. Środowiska te funkcjonowały na zasadzie podtrzymywania i kultywowania więzi rodzinnych, towarzyskich, eksponowania wszelkich koligacji. Kluczem do sukcesu były te właśnie stosunki. Stąd właśnie cały niemal animusz młodych ludzi wstępujących w dorosłe, samodzielne życie kierował się ku odnajdywaniu i odwiedzaniu zapoznanych familiantów, na „robieniu znajomości”. Przykładem tu niech będą choćby „Pamiętniki” Chłędowskiego. Życie „elit” w Galicji warunkowane było bezwzględnie tymi zależnościami. Nie miejsce tu oceniać moralność tego typu zjawisk, ale faktem jest, że tylko dzięki rodzinnym i towarzyskim stosunkom, można było coś osiągnąć, coś znaczyć. Nie dziwmy się zatem, że Reychan , będący jak najbardziej beneficjentem takiego stanu rzeczy, szeroko pisze o swych koligacjach. Ilekroć w swym życiu, przy swym „niedołęstwie” dochodził do ściany, niczym Deus ex machina, otwierały się jakieś familijne drzwiczki umożliwiające ratunek. Ale to tylko jedna strona medalu. O ile taki Chłędowski popadał czasem w nieznośną manierę jałowego wyliczania hreczkosiejskich koligacji, o tyle Reychan z premedytacją i z naukowym prawie zacięciem uprawia socjologię społeczeństwa Monarchii Austro-Węgier. Z kapitalnym wyczuciem zaczął swe wspomnienia od rozdziału zatytułowanego „Galicjanie”, w którym opisał warstwę galicyjskiego społeczeństwa, która powstała z asymilacji elementu napływowego (bynajmniej nie polskiego) i w efekcie żywiącego często gorące uczucia do swej nowej, przybranej ojczyzny. Takim Polakiem był sam Reychan. Czytając jego wspomnienia, trudno uciec od wszechogarniającego poczucia kosmopolityzmu. Niby prababki po mieczu były konsekwentnie Polkami, to bliżsi wstępni byli owymi Galicjanami z mocnymi korzeniami i związkami w krajach rdzennej Austrii, czy nawet w Niemczech. Reychan jako oczywistość traktuje wielką liczbę krewnych, i to całkiem bliskich, z polskością niemających nic wspólnego. I z równie kapitalnym wyczuciem nie tłumaczy się z tego, podobnie, jak nie obnosi się ze swoją, jakże dla niego oczywistą, polskością. Dzięki takiej postawie kamyczki kalejdoskopu Reychanowego świata, jakkolwiek poruszane, w efekcie dają pełny, spójny obraz zróżnicowanego universum monarchii austro-węgierskiej. To jest, moim zdaniem, największa wartość tych wspomnień.

Posłowiem opatrzył i do druku przygotował Jerzy Reichan
Universitas, Kraków 1992