Artykuł w tarnowskiej Edycji Gościa Niedzielnego
https://tarnow.gosc.pl/doc/7358894.Najdrozsza-Zono
Najdroższa Żono!
Pojął ją za żonę 5 lutego 1906 roku w kościele parafialnym w Szczepanowie. Tutaj też zamieszkali. Nić trwającego już dziewięć lat małżeńskiego i rodzinnego szczęścia przerwała kula wystrzelona w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku, od której zginał austriacki arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Związek między życiem Józefa i śmiercią arcyksięcia wydaje się zupełnie pozorny, jeśli nie absurdalny. Tyle tylko, że mieszkaniec Szczepanowa był poddanym cesarza, i – jak się okazało – musiał dla niego walczyć. 16 sierpnia 1915 roku Józef i jego brat Jakub zostali przymusowo wcieleni do armii austrowęgierskiej. Mężczyźni trafili do 57. pułku piechoty. Z początku myśleli, że będą służyć na tyłach. Jednak krwiożercza machina wojny upomniała się o obu braci. 23 maja 1915 roku Włochy przyłączyły się do państw Ententy i wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom. Rzeka Isonzo u stóp wzgórz Krasu stała się linią frontu, na który zostali skierowani Józef i jego brat Jakub. Józef walczył od 16 listopada 1915 roku do 31 maja 1917 roku, z krótką przerwą w 1916 roku, kiedy został przerzucony na front wschodni. Od pobytu na Morawach aż do 23 maja 1917 roku gdzieś na wzgórzu Vodice nad Isonzo Józef pisał do Wiktorii listy i krótkie informacje. Nie używał znaków interpunkcyjnych, jakby chciał na jednym oddechu powiedzieć żonie wszystko, zanim śmierć spojrzy mu w oczy.
I ja was błogosławię!
Przeczuwając być może to spojrzenie, napisał jeszcze z Biegonic list – testament: „Najdroższa Żono moja i najukochańsza, Aniele Stróżu mój. Dziękuję Ci za wszystko z całego naszego życia, a zwłaszcza za to, żeś nie żałowała trudów, a jeszcześ mnie odwiedziła na ostatku. Najmilsza Wichtuś. Ból mi serce ściska, gdy Ci to piszę, i wiem, że Ty się łzami oblejesz, ale takie mam przeczucie, że chcę podziękować i pobłogosławić Ci wraz z dziećmi, bo wiesz, jaka straszna droga przede mną. Może się już więcej nie zobaczymy, a przeto żeś mi była w życiu wybrana i najlepsza przyjaciółka moja i wierna żona, przeto Ci dziękuję za tę Twoją wierność małżeńską i opiekę, a proszę Cię, Perło moja droga, i oddaję Ci na opiekę te drobne dzieci. Być im Matką, a zarazem Ojcem. Wiem dobrze, że to wielki obowiązek dla Ciebie, ale się poddej woli Bożej, a Bóg Ci będzie zawsze błogosławił – teraz w życiu i w godzinę śmierci, czego Ci życzę z całej duszy. A proszę Cię, najmilsza Żono, żebyś się nic nie trapiła i nie płakała, bo wiesz dobrze, że mamy życie od Boga, to także i śmierć, a jeżeli taka jest wola Boża, to niech się tak stanie. A na ostatek Was oddaję Bogu w opiekę, tej Matce Najświętszej, niech Was ma wszystkich w opiece swojej. Niech Was Bóg błogosławi i ja Was błogosławię w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego Amen +”. 7 listopada 1915 roku, kiedy pisał te słowa, nie był jego ostatnim dniem. Śmierć patrzyła wtedy gdzie indziej.
Miłosny dialog
Kiedy przybył na front włoski, trwała tzw. czwarta z dwunastu bitew nad Isonzo. Tak zwana, bo walka o każdą piędź ziemi była niemal ciągła, nasilała się tylko raz za razem, nie przynosząc, poza trupami żołnierzy, żadnych efektów. Józef niewiele pisał o wojnie. Chciał oszczędzić cierpień Wiktorii borykającej się z prowadzeniem gospodarstwa i opieką nad pięciorgiem dzieci (11 marca 1916 roku przyszedł na świat syn Józef Stanisław). O wojnie nie wspominał też dlatego, że listy były cenzurowane, nie wolno było zdradzać szczegółów operacji wojskowych ani informacji, które mógłby wykorzystać wróg. Jego korespondencja jest miłosnym dialogiem z odległą o ponad tysiąc kilometrów żoną. Można sobie wyobrazić Józefa skulonego w dekunku (okopie), jak ślini ołówek i kreśli prędko kolejne litery, słowa i zdania. Jest tak blisko kartki, jak to tylko możliwe. I wie, że Wiktoria też się pochyli nad kartką. W ten sposób, choć na moment, będą blisko siebie, na wyciągnięcie dłoni i spojrzenie czytających oczu. „Jak dostanę od Ciebie list, to mi się tak zdaje, że wszystka bieda ode mnie odeszła. Zaraz o wszystkiem zapominam, bo czem się mam cieszyć, kiej nie mam nikogo, tylko jednego Boga, a potem dzieci i Ciebie” (Front włoski, 30 grudnia 1915 roku). Miłość, która ukrywa się pod powierzchnią słów, nie jest bynajmniej sentymentalna, bywa bardzo konkretna i rzeczowa, wyraża się choćby w wielokrotnych radach, co posiać, co kiedy zebrać, co z gospodarstwa i za ile sprzedać. Dziwić też mogą te wszystkie zapytania, czy zboże obrodziło, jak wyrosły ziemniaki, ile siana zwieziono, jak się chowają prosięta i czy krowa dobrze się pasie. Męska troska twardo chodzi po ziemi. Są w niej jednocześnie wielka czułość i zgoda na wolność drugiej strony, by robiła tak, jak uważa najlepiej.
Nie trap się
Miłość rozdzieloną wojną i geografią łączyło też współcierpienie. Nie znamy treści listów Wiktorii, ale pośrednio można dowiedzieć się o jej łzach, strapieniach i tęsknocie. „Piszesz mi, żeś miała smutne święta, to ja Ci wierzę i dobrze to odczuwam. Boga za Wami proszę. Oj, żal mi Cię, Wichtuś, moja droga Żono, i dzieci mi żal, i wiem, jakiej rozkoszy używacie, ale to wszystko od Boga, więc się nie trap i nie narzekaj, tylko dziękuj Bogu za wszystko i proś Go, i błagaj, bo Bóg zasmuci, Bóg pocieszy, bo jest Panem wszelkiej rzeczy” (Front włoski, 30 grudnia 1915 roku). „Nie rozpaczaj, tylko Bogu wszystko ofiaruj i proś Go, a nie przestawaj, a On się nad nami zmiłuje i Tobie nic się nie stanie” (Front włoski, 20 stycznia 1916 roku). Najmocniej widać tę wspólnotę w cierpieniu, kiedy umiera matka Wiktorii, na froncie ginie brat Jakub, a później odchodzi Stasia – jedna z córeczek. „Piszesz mi, najmilsza Żono, żebym się nie trapił i nie żałował jej Nieba. To prawda. Już się cofła z tego padołu płaczu, bo nie daj im Boże takiej rozkoszy, jak my doczekali i takiego życia. Człowiek jest jak w niewoli, że nie można urlopu dostać, ale niech się dzieje wola Boża. Panu Bogu się tak podoba i tak się dzieje. I Ty się nie trap, nie płacz, bo onej będzie lepiej, jak tem drugiem. Bóg dał, Bóg wziął. Niech będzie Imię Pańskie błogosławione” (Front włoski, 21 sierpnia 1916 roku).
Bóg wie, co robi
I jest w tej miłości miejsce dla Boga. Z wielu wyznań Józefa bije mocna wiara, choć czasem przyznaje, że jest wystawiona na wielkie próby; także niezwyczajna ufność, zawierzenie Bożej woli, zgoda na Jego działanie i pierwszeństwo. „Tak się czasem zdaje, że mi obłęd do głowy przychodzi, ale jak do mnie przyjdzie taka rozpacz, to się zaraz uciekam do modlitwy, to mi się zaraz lżej robi na sumieniu. O, bo mnie Pan Bóg wspiera łaskami swojemi i dopomaga mi w tej biedzie, i zasłania mnie od wszystkiego złego” (Front włoski, 28 luty 1916 roku). Gdy Wiktorię męczą złe sny, Józef pokazuje właściwy kierunek wiary: „Nie trza wierzyć w sny, tylko w jednego Boga, bo co Bóg może, to nikt nie może. Jeżeli będziemy godni Boga, to ja się wrócę i Tobie się nic złego nie stanie. Tylko nie trza upadać na duchu, prosić Boga we dnie i w nocy, bo Pan Jezus powiedział: proście, a otrzymacie, kołaczcie, a będzie wam otworzono. A zresztą trza się poddać woli Bożej. Pan Bóg wie, co robi” (Front włoski, 2 luty 1916 roku). Józef wzmacnia to poddanie codzienną modlitwą, do której w każdym liście zachęca Wiktorię i dzieci. Ma też wielką cześć do Matki Bożej. Jeśli nadarza się okazja, idzie do spowiedzi, żeby być gotowym, kiedy przyjdzie czas. 23 maja 1917 roku, po dwudniowym ataku huraganowym, zalega cisza i spokój na tyle długi, że Józef ma chwilę, by napisać krótki list. 31 maja, po kolejnym ataku Włochów, znów chwila spokoju. Pluton Józefa wyszedł z okopu. On jednak postanowił wrócić po nieodłączną fajkę. Włoski snajper dobrze namierzył cel. Sprawdził tylko jeszcze odległość i prędkość wiatru. Nacisnął spust. Kula trafiła Józefa w głowę. Zginął na miejscu. Kiedy Wiktoria czytała jego ostatni list, Józef patrzył na nią z zaświatów. „Ten list dobrze schowaj, jak dzieci będą mądrzejsze, to im dasz przeczytać”.
Choć o milimetr dobra
Kilkadziesiąt lat po śmierci Józefa jego listy przeczytała wnuczka, pani Danuta. Niedawno wydała je w formie książki. Wie, że ta korespondencja świata nie odmieni, ale może o milimetr poszerzy strefę dobra.
– Pokaże też, jak wojna wyglądała oczami zwykłego człowieka, jak przeżywała ją rodzina pozbawiona męskiego wsparcia. To nie był pojedynczy przypadek, ale dramat setek tysięcy rodzin. Zbyt szybko zapomniano o nich w naszej ojczyźnie, jakby byli poza jej historią, którą liczy się dopiero od Legionów. Listy Józefa burzą schematyczne myślenie o kulturze chłopskiej w zachodniej Galicji. Ludzie myślą, że galicyjski chłop był biedny, więc głupi, tępy, bez wykształcenia, analfabeta, zdolny tylko do pracy na roli i do „robienia dzieci”. Tymczasem z listów tchnie bardzo dojrzała miłość, nacechowana wielkim szacunkiem, odpowiedzialnością za drugą osobę. Wiele tam powściągliwości, delikatności, czułości, ciepła, serdeczności i troski. To nie jest jednak tani sentymentalizm. Józef jest pełen miłości i do bólu szczery. Ludzie, którzy czytali te listy, mówili, że mój dziadek stał się im bliski. On nie porywa formą, ale sercem, pokorą, wiarą, ufnością. I zarazem mocą – podkreśla pani Danuta, dla której epistolograficzna spuścizna po dziadku jest również katechezą.
– O wierze, która była dla dziadka puklerzem. O życiu, które mamy od Boga, a skoro tak, to i śmierć również. Nasze życie nie jest naszą własnością. Dysponuje nim Bóg, który jest Panem naszego losu. On chce naszego dobra. On wie lepiej. Przyjmujmy to, jak steruje naszym życiem. To podejście pozwalało Józefowi przetrwać. I pozwala spojrzeć na życie w o wiele głębszy sposób – podsumowuje pani Danuta.•