W 1907 roku poszedł na nartach z Zaruskim, Zdybem i Barabaszem i paru jeszcze towarzyszami na Przełęcz Kondracką. W roku następnym przechodzi przez Czerwone Wierchy, nie mówiąc o wejściu na Czubę Goryczkową, Pośredni Wierch Goryczkowy, na Skrajną i Pośrednią Turnię, skąd zjeżdża razem z F. Antoniakiem, uchodzącym za najbardziej wprawnego narciarza owych czasów.
Przepiękną pod względem warunków narciarskich zimę 1910/11 spędza Lesiecki prawie nie odpinając nart. Ze swym serdecznym przyjacielem Lorią i z Żuławskim robi Kominy Tylkowe zjeżdżając zboczami Smytniańskich Turni. Z Zaruskim, Lorią, Zdybem, Bednarskim i Żuławskim przechodzi przez Długi Upłaz i Rakoń, wchodzi na Wołowiec, skąd przejście Rohaczy i zjazd przez Zieloną Przełęcz. […] Nazajutrz po owych Rohaczach niezapomnianych Lesiecki i Loria ruszają przez Rohacz Zielony i Salatyński, robiąc w marcowym słońcu szmat drogi. Następnego dnia Lesiecki z Małachowskim i Kościerzanką pokonują na nartach Suchy Wierch.
W roku 1914, włócząc się po Tatrach razem z Oppenheimem, próbuje Lesiecki na nartach wejść na Młynarza. Zjazd z Młynarza był ryzykowny. W rynnach leżało tyle śniegu, że lawiny wisiały dosłownie na włosku. Ale narciarzom nie chciało się schodzić bez desek. Rozwinęli linę i asekurując się wzajemnie, zjechali szczęśliwie, uniknąwszy skoszenia lawiny. Co prawda, nie była to ich pierwsza wspólna wyprawa. Znali się ci ludzie jak łyse konie i mieli do siebie pełne zaufanie. Oppenheim i Lesiecki robili razem Kaczy Szczyt w zimie i razem wtedy nocowali w ścianie. Z Zaruskim robili Mięguszowiecki nad Czarnym Stawem, łączyło ich wiele innych wspólnych przeżyć. Zimowe wspinaczki nie były nowością. Nowością były narciarskie próby. Stąd tyle sentymentu do narciarskich wypraw i taka ich ranga we wspomnieniach.
Lesik poszedł do legionów w roku 1914 razem z Zaruskim, Bednarskim, Lorią, Żuławskim. Zginął ratując rannego towarzysza. Poległ pod Łowczówkiem w grudniu 1914 roku.
W muzeum zakopiańskim pozostał po Lesiku zbiór starych łyżników góralskich. Snycerz z zawodu, zbierał okazy rzeźby góralskiej w drzewie, lecz aby chałup nie ogołacać z piękna, rzeźbił po nocach kopie i wymieniał na oryginały. Wieczny marzyciel, trząsł się z oburzenia na widok zachłanności ówczesnych snobek, które wyłudzały lub kupowały dosłownie za grosze obrazy malowane na szkle i stare góralskie sprzęty. Nie szło tym paniusiom o piękno, hołdowały modzie na folklor, nic więcej. I dlatego wściekał się Lesik i rzeźbił kopie wcale nie gorsze od starych oryginałów.”
Cytat pochodzi z pierwszego wydania (1973) W stronę Pysznej Stanisława Zielińskiego, książki poświęconej Józefowi Oppenheimowi i Tatrom. Było też wydanie „przedpierwsze” w 1961 roku, z Wandą Gentil-Tippenhauer jako współautorką (1899, Port-au-Prince – 1965, Zakopane), która i środowisko zakopiańskie i Józefa Oppenheima znała doskonale.
„Lesik poszedł do legionów w roku 1914 razem z Zaruskim, Bednarskim, Lorią, Żuławskim.”
Ruszyli z Zakopanego pociągiem na początku sierpnia 1914 roku. Był z nimi także Stanisław Zdyb, jakoś pominięty w tym fragmencie W stronę Pysznej. Został ranny pod Łowczówkiem.
https://images89.fotosik.pl/561/8796a23002ebd6fdmed.jpg
(„Lista strat” z 26.01.1916)
Józef Lesiecki przed wyjazdem zapisał Muzeum Tatrzańskiemu swą kolekcję, zebraną nie tylko na Podhalu, ale przede wszystkim we wsiach Spisza i Orawy, obecnie w granicach Słowacji.
Pozostali wojnę przeżyli.
Leon Loria, narciarz – koncypient adwokacki (w tej kolejności), kawaler VM za wojnę z bolszewikami, służył w lotnictwie, uzyskując stopień podpułkownika. Zmarł w Zakopanem w 1932 roku.
Generał Mariusz Zaruski zmarł w 1941 roku w więzieniu w Chersoniu, Henryk Bednarski, pod koniec maja 1945 roku w bawarskim Trauenstein, z wyczerpania po pięciu latach więzienia i obozu koncentracyjnego.
Józef Oppenheim, naczelnik TOPR, zamordowany został w do dziś nie do końca wyjaśnionych okolicznościach w Kościelisku zimą 1946 roku. Stanisław Zdyb zmarł w 1954 roku w Zakopanem.
W sierpniu 1915 roku w szpitalu epidemicznym w Dębicy zmarł na tyfus filozof i literat Jerzy Żuławski, również związany z Tatrami i środowiskiem ówczesnych taterników i turystów.
- https://images90.fotosik.pl/560/939bf33ae7909b22med.jpg
Nagrobek na cmentarzu wojennym w Dębicy.
Wszyscy pochodzili ze stron odległych od Tatr. Od Dumanowa koło Kamieńca Podolskiego po Płock…
Józef Lesiecki urodził się 9 kwietnia 1886 w Glinach Małych, nad Wisłą, na wysokości Połańca, ale po galicyjskiej stronie. Terminował u stolarza, raczej krótko, skoro mając lat 14 zaczął naukę snycerstwa w zakopiańskiej Szkole Przemysłu Drzewnego, którą ukończył w roku 1904. A była to szkoła nie byle jaka. Założona przez Towarzystwo Tatrzańskie w 1876 roku dla „wspieranie przemysłu górskiego” w ubogim regionie, wkrótce przekształcona w państwową szkołę zawodową (c.-k. Szkoła Fachowa dla Przemysłu Drzewnego, k.k. Fachschule für Holzindustrie), nadal jednak pod opieką TT.
- Jednym z nadzorujących szkołę ze strony Towarzystwa był pionier turystyki tatrzańskiej Leopold Świerz, rodem z Garbka, wsi niedaleko Łowczówka, ojciec Mieczysława, towarzysza wielu tatrzańskich wypraw Józefa Lesieckiego. Szkole dyrektorował w latach 1901 -1922 Stanisław Barabasz, prekursor polskiego narciarstwa, który jako pierwszy w polskich górach spróbował jazdy na nartach - w 1888 roku w Cieklinie, a od roku 1894 używał nart w Tatrach. W przyszłości w zakopiańskiej szkole miał zostać wykonany ołtarz do łowczóweckiej kaplicy.
Oczywiście, w środowisku osób interesujących się górami, najbardziej znany jest z pierwszego przejścia – wraz z Henrykiem Bednarskim, Leonem Lorią i Stanisławem Zdybem - południowej ściany Zamarłej Turni (23.07.1910), drogi wówczas i jeszcze dużo później uważanej za skrajnie trudną, a która złą sławę uzyskała po śmiertelnych wypadkach, najpierw Stanisława Bronikowskiego (1917), a potem Mieczysława Szczuki (1927), Marzeny i Lidy Skotnicównych (1929).
- Warto poświęcić 10 minut na film Sergiusza Sprudina z 1962 roku.
https://www.youtube.com/watch?v=Yr_CeEAl-mw
Scenariusz napisał Jan Długosz (1929, Warszawa – 1962, Zadni Kościelelec), wnuk przemysłowca i ministra dla Galicji Władysława Długosza z Siar, a wspinają się Andrzej Pietsch, później profesor krakowskiej ASP, Andrzej Paczkowski, później profesor w PAN i wieloletni prezes Polskiego Związku Alpinizmu, Czesław Momatiuk i Lidia Momatiuk.
- To jeszcze czasy pierwszych wejść, ale także początki różnego rodzaju skalnych „wariantów” i „problemów”, wyśmiewanych przez Bednarskiego, o czym wspomniano w książce W stronę Pysznej. Miał też pewno coś przeciwko takiemu wykoncypowanemu i boiskowemu podejściu do gór także Andrzej Strug (Tadeusz Gałecki), który tak pisał krótko przed I wojną światową w odcinkowej powieści Zakopanoptikon czyli kronika 49 dni deszczowych w Zakopanem o sporze w sprawie pewnej skalnej drogi, odkrywając przed czytelnikami najnowsze techniki wspinaczkowe:
„Pierwsze pięć metrów szpary robiłem kolanami, potem zawisłem na rękach, bo ściana spode mnie uciekała. Ekspozycja szalona. Dźwigam się na samych rękach jeszcze około trzech metrów i chcąc wypocząć musiałem zabić hak.
- Proszę pamiętać, że kolega zawisł na rękach!
- Proszę mi nie przypominać, bo wiem, co mówię! Zabijam hak i…
- Ależ kolego, na miłość boską!...
- Owszem. Na takie wypadki mam własną wypróbowaną metodę. Prawą ręką trzymam się mocno szpary (jest tam cudowny chwyt!), lewą wyjmuję hak i…
- Przypominam, że kolega wisisz na prawej ręce!!
- Wiszę. Ujmuję tedy hak mocno w zęby, wstawiam końcem w szparę, a lewą ręką wyjmuję ze szpary kamień i tym kamieniem biję się w tył głowy. Hak wchodzi z łatwością. Przewlekam linę i wypoczywam z rozkoszą.”
(rzecz dotyczyła szczegółów wejścia na Jełopa szparą Pocałowicza i Kierdelmana,
przez prawy zachodzik do rozwidlenia dróg przy pętli Serwantowicza i Kacapka)
Jak pisał Rudolf Ignacy Leroch-Orlot (1893-1978), początkowo trębacz w I batalionie, a od 20 października 1914 adiutant ( w II RP – podpułkownik) w notatce z 22 kwietnia 1915 opublikowanej w Materiałach do historii I Brygady. Historia organizacji I baonu 1 pułku w zbiorze Żołnierz Legionów i P.O.W. 6.VIII.1914 – 6.VIII.1939 (Warszawa, sierpień 1939) „kompania ta uległa największym zmianom, najwięcej bowiem w bitwach ucierpiała”. Pod Marcinkowicami zginął jej dowódca kapitan Władysław Milko.
- https://images89.fotosik.pl/561/8aaf676cf6403e47med.jpg
Nagrobek w Marcinkowicach
Józef Lesiecki zginął 24 grudnia 1914 roku, przy czym w niektórych publikacjach mylnie podaje się datę o dzień późniejszą. Już po dwóch tygodniach jego nazwisko pojawiło się na publikowanych w prasie polskiej listach zabitych i rannych „w bitwie pod Ł.”, a obszerny wykaz legionistów znalazł się też na „Liście strat”, ale dopiero w styczniu 1916 roku.
https://images92.fotosik.pl/561/6e9b5560daaa4515med.jpg
(„Lista strat” z 26.01.1916)
Wspomnienie o nim napisał wymieniony kilka linijek wyżej pisarz a zarazem legionista Andrzej Strug w „Pamiętniku Towarzystwa Tatrzańskiego” za rok 1915/1916.
https://images89.fotosik.pl/561/9d01e1276e19259fmed.jpg
Natomiast w pierwszym powojennym numerze „Taternika” (za lata 1915-1921), organie Sekcji Turystycznej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, obszerną notę zamieścił także wspominany już Mieczysław Świerz (1891, Kraków – 1929, na Kościelcu), partner w niektórych górskich wyprawach Lesieckiego.
https://images89.fotosik.pl/561/6551e7f0a5987afdmed.png
Nie ma w nich wiadomości wykraczających poza te z książki W stronę Pysznej, której autor (a raczej autorzy) zapewne korzystał z obu tekstów. W szczególności brak informacji o wojennych losach taternika i okolicznościach jego śmierci. Poza jednym zdaniem napisanym przez Mieczysław Świerza - „schodząc ostatni z pola, legł od kuli moskiewskiej”.
I jeszcze jeden ślad - „zginął ratując rannego towarzysza” (W stronę Pysznej).
Szczegółowy opis śmierci Józefa Lesieckiego przedstawił natomiast Jan Wiktor w „Kurjerze Lwowskim” w czerwcu 1916 roku. Jest to jednak wizja czysto literacka, nie mająca nic wspólnego z realiami.
Józef Lesiecki podczas walk pewnego majowego poranka miał szkicować widoczny z okopu, skazany na wojenną zagładę, otoczony lipami i wiązami zabytkowy drewniany kościółek.
„Znów armaty poczęły prać, a prać. Łomot wściekły warczał! Huki kąsając wdzierały gromy w ziemię. Uderzały coraz bliżej waląc rykiem, tarzając pyski w grzmotach, kurzyły gryzącą zadymką. Po łące pełzały opary ociężałe, niby mgły nad grząskiem stawiskiem. Rozwiewane zawlekały równinę nieprzebitem pokryciem.
Pocisk warknął, wrył się w gonty i rozmiótł te szczapy daleko. Na dachu wykwitł dymek błękitny. Kościół zaczął płonąć. Zaświeciły szyby ostatnią radością ożywione. Na wszystkie ściany od szczytu, aż do podnóża padły szkarłatne płachty. Zeszły z błękitu nieba wszystkie blaski jutrzni i spoczęły na zrębie osłaniając kurzawą płomienistą. Staruszek przywdział godowe szaty na próchniejące gnatki i czekał kresu.
Do świadomości wdarła się nurtem wezbranej powodzi bolesna wieść, że jego „ukochanie” w płomieniach. Patrzył, patrzył z coraz gwałtowniejszą męczarnią i zapłakał cichym bolem jak rolnik, gdy z kosą wyjdzie na łan po plon, a obaczy niwy stratowane naremnicą gradu. Sypały się grudki na papier, on nieświadome zgarniał dłonią. Wytrzeszczał oczy. Jeszcze dojrzał drobny szczegół, niósł rękę do rysunku. – Zadrżała mu… Jeden granat worał się w przedpiersie okopu, bluzgając żagwią wydarł kawał ziemi i ciężką pokrywą przywalił rysownika wraz z jego pracą…
Etnografa-wojownika pokryła mogiła, prawdziwie żołnierska mogiła!”
- Kto lubi janawiktorową prozę, całość może przeczytać tu:
https://images89.fotosik.pl/561/e936f500ee64a63cmed.jpg
https://images91.fotosik.pl/560/399feb73035efaaemed.jpg
https://images91.fotosik.pl/560/ac2f0ef7c4329c5bmed.jpg
(„Kurjer Lwowski”, numery 285, 289, 293, 298 z roku 1915)
W kwietniu 1915 roku w „Wiadomościach Polskich” wydawanych przez Departament Prasy NKN opublikowano artykuł o walkach pod Łowczówkiem, napisany przez bezpośredniego uczestnika zdarzeń, który podpisał się: „J.L.S. Podporucznik I bataljonu, I pułku, I brygady”.
O Józefie Lesieckim autor pisze:
„…zastępca kaprala – Józef Lesiecki, ukończył szkołę przemysłu drzewnego w Zakopanem, gdzie też osiadł na stałe. Cichy a odważny, miłośnik Tatr, położył duże zasługi na polu folkloru podhalańskiego i rzeźby drzewnej zakopiańskiej. Zbiory swoje ofiarował bezinteresownie muzeum imienia Chałubińskiego. Zginął na wyznaczonem mu stanowisku, nie ustępując ani krok z niego.”
Jak widać, dobrze znał swojego podkomendnego. Pozostali wspomniani w tym tekście trzej zabici żołnierze to również pochowani w Łowczówku legionista Alfred Kobak († 24.12.1914), kapral Tadeusz Zboiński († 24.12.1914) i plutonowy Julian „Julek” Nyczowski († 25.12.1914). Wszyscy służyli w 2. kompanii I batalionu.
- https://images92.fotosik.pl/561/9349b1cb84d9fb15med.jpg
Nagrobki na cmentarzu w Łowczówku.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ignacy_Sadowski
Tekst wydaje się mało dotychczas eksploatowany w licznych przecież opracowaniach o Legionach i bożonarodzeniowej bitwie nad Białą. Jest to opis dynamiczny i pełny szczegółów, sporządzony z pozycji dowódcy niskiego szczebla.
„W dzień wilji, z rana przed świtem wyznaczono naszemu plutonowi pozycję leśną, klinem wdzierającą się między okopy I i II batalionu. Nie był to właściwie las, lecz gęste zarośla, pokrywające aż po rzekę Białą stok wzgórza, zajętego przez nas, i przeciwległy, na którym były pozycje moskiewskie. Lewe skrzydło naszej pozycji kończyło się w głębokim parowie, porosłym z brzegów gęstymi krzakami. Za parowem rozciągało się pole, na którem nieco z tyłu znajdowały się okopy II bataljonu. Okopy I bataljonu dotykały lasu z prawej. Po zorjentowaniu się w sytuacji, przyszedłem do wniosku, że las ten jest najdogodniejszem miejscem dla Moskali do obejścia naszych okopów.
Czując jednak całą odpowiedzialność mego stanowiska – postanowiłem niezwłocznie zawiadomić komendantów kompanji i bataljonu o moich spostrzeżeniach, prosząc o wzmocnienie tego stanowiska, gdyż pluton z 30 ludzi, którymi dowodziłem, uważałem za zbyt słaby liczebnie do odparcia ataku w tych warunkach. Pomocy mi odmówiono, obiecując ją w chwili, gdy nieprzyjaciel zaatakuje pozycję. Natychmiast wysłałem patrol z 7 ludzi dla gruntownego zbadania lasu, resztę zaś chłopców rozmieściłem niewielkimi grupkami w poprzek lasu w niedużych, zamaskowanych okopikach, głównie u wylotu ścieżek i parowu. Ludzi moich byłem zupełnie pewny, wątpiłem jednak czy uda nam się odeprzeć atak, gdyby szedł na całej linii lasu, gdyż byłem przekonany, że jeżeli na nas ruszą – to nie w 30 ludzi, a w sile co najmniej paru kompanji, na rezerwy zaś nie liczyłem, wiedziałem bowiem, że w leśnym boju, a szczególnie w tak gęstych zaroślach bagnet zabiera głos, a ten prędko gada, więc zanimby nadeszły – bój byłby skończony, co też się i stało. Upłynęła godzina od wysłania patroli – wieści żadnej. Zacząłem już niepokoić się i namyślać się, czy nie wysłać drugiego, gdy raptem wypadł z krzaku zziajany, spocony i melduje, że Moskale idą w znacznej ilości (jak się później dowiedziałem – w sile 3 kompanji w linii bojowej i jednej w rezerwie) w szyku rozwiniętym i idą forsownie, gdyż nie odpowiadali na ich strzały.
Wskazałem im gdzie mają stanąć, sam zaś wysłałem meldunek do komendantów kompanji i bataljonu i biegiem rzuciłem się wzdłuż pozycji, ostrzegając moich chłopców o nadciągających Moskalach. 30 luf z nasadzonymi bagnetami skierowało się w stronę wroga. Był to dla mnie moment największego napięcia nerwów, gdyż nie mogłem wiedzieć, w którem miejscu wyjdą i co za tem idzie, gdzie ja mam stanąć. Po chwili namysłu stanąłem w pośrodku pozycji, w jednakowem oddaleniu od obu skrzydeł. Zaledwie uskuteczniłem to – usłyszałem strzały na lewem skrzydle; w krzakach nad parowem ujrzałem szare szynele sołdackie. Rzuciłem się na prawe skrzydło, ażeby stamtąd ściągnąć ludzi.
„Wstać – za mną biegiem!” – „Wstawać” – huknął za mną jak echo podoficer Nyczowski zrywając się pierwszy. 4 czy 5 zostawiłem u wylotu ścieżek, z resztą ruszyliśmy biegiem na zagrożone lewe skrzydło. Wypadliśmy z krzaków na przestrzeń mniej zalesioną. Na kroków 40 – 50 przed nami darli się z parowu przez krzaki Moskale.
„W tyraljery, z kolana, 300, paczki.” Huknęły strzały, zatrzaskały zamki, rozpoczął się wściekły ogień. U wylotu parowu na pole pięciu pozostawionych tam chłopców – sypało rowem wzdłuż wąwozu zalanego już przez Moskali – nas ze 20 – strzelaliśmy do nich z boku. Nie upłynęło 5 minut, gdy Moskale przerażeni naszym ogniem skryli się w parowie.
„Bezpiecznik, wstać, do szturmu, hurra!...”
W biegu poczułem, jak gdyby mnie kto młotem w stopę uderzył. Zachwiałem się na nogach lecz potem biegłem dalej naprzód. Dopadliśmy do brzegu parowu. „Otoczyć wąwóz i z góry psubratów.” Rozkaz został momentalnie wykonany i zanim zdążyłem przedrzeć się z broczącą we krwi nogą przez krzak – usłyszałem na prawo od siebie z wąwozu szeregowca Kurczyka (odznaczonego później krzyżem za waleczność) „Kidaj orużje, ruki w wierch.” Z wąwozu zaczęli wypadać ku nam bezbronni, przestraszeni Moskale. Było ich koło 50. Wyznaczyłem kto ma odprowadzić jeńców, paru z nich na prędce przesłuchałem – poczem rozejrzałem się po moich bohaterach. Twarze rozgorączkowane, oczy błyszczące tryumfem – atak odparty. W krzakach leżą i jęczą ranni Moskale. Opodal na trawie podtrzymują koledzy na rękach dogorywającego Tadzia Zboińskiego – zmarł cicho w parę minut. Trochę dalej leżał martwy Adolf Kobak. Przedemną staje podoficer Nyczowski: „Obywat. podpor. jesteście ranni – pozwólcie że Was odprowadzimy. – „Dobrze, wyznaczcie kogo, a sami obejmiecie komendę nad plutonem i całą forsą ruszajcie na prawe skrzydło naszej pozycji, gdyż jeszcze i tam mogą wyleść”.
Nie omyliłem się. Jak się później dowiedziałem od rannego jeńca, z którym mnie odwożono do Sącza, wskutek gęstości zarośli i niezpatrolowania lasu – Moskale mimowoli schodzili na ścieżki, które wyprowadzały ich w matnię, w ów fatalny dla nich wąwóz. Te gęste zarośla uniemożliwiały im skonstatowanie szczupłych sił naszych – i to nas uratowało. Resztę dopełnił silny ogień, okrzyk hurra przy ataku na bagnety, który ich do reszty zdetonował. Uciekali przez las w popłochu, większość zaś tych, których moi chłopcy odcięli – była tak przerażona, że rzuciła broń i popadła na ziemię wołając, że się poddaje. Ośmnastu zaś – dosłownie 18 – wyszło z lasu na chwilowo opuszczone okopy I batljonu, skąd ich wyrzucił porucznik Dragat atakiem na bagnety, biorąc 10 do niewoli. Tam to padł Józef Lesiecki, na krok nie ustępując z wyznaczonego mu stanowiska. Z nim ubywał 3-ci kolega broni naszego plutonu.
Rannym był prócz mnie Józef Lubaczewski.
Tak się zakończył dla nas kontratak z dnia 24 grudnia.
Dumny byłem z mego plutonu i gdyby nie wspomnienie o 3 zabitych towarzyszów broni – uważałbym ten dzień za najszczęśliwszy w mem życiu.
Z takimi żołnierzami żyć i umierać…
W parę miesięcy potem, w szpitalu otrzymałem list od moich podkomendnych, z którego urywek przytaczam:
„wskutek cofnięcia się sąsiadującego z nami pułku (o czem nie wiedzieliśmy) dnia następnego (25/12) Moskale wdarli się w utworzoną lukę i zaczęli nas okrążać, atakując przytem na całej linji. Wycofując się z lasku, gdzieśmy mieli pozycję, padł pierwszy porucz. Nilski. Podbiegł do niego Nyczowski, a po chwili dopiero zaczął dopędzać cofającą się linię tyraljerską, która zdążyła dopaść do wzgórka i szybko się okopywała. Ubiegł z 10 kroków i widocznie dostał w głowę, gdyż schwycił się za nią i upadł, kopiąc chwilę nogami. Nie było czasu zabrać go, gdyż z mgły wynurzyła się linia moskiewska – trzeba było strzelać.
Naogół stracił nasz pluton w bitwie pod Łowczówkiem 4 zabitych, 4 rannych, co na 30 wyniosło przeszło 26%. Dnia poprzedniego, czyli po wilję, koło 7 wieczorem kazano nam wycofać się z pozycji, w kwadrans jednak wróciliśmy z powrotem. Noc była księżycowa, jasna. Pozostawiliśmy wedety w parowie, którędy rano wdarli się Moskale, poczem wzięliśmy się pogrzebania Zboińskiego, Kobaka, i trzeciego nieznanego nam. Usypaliśmy im mogiłę, zatknęliśmy krzyż – taka była i nasza wilia…”
- Wspomniany ppor. Nilski to Stanisław Nilski-Łapiński (1891-1922), w 2. kompanii I batalionu 1. pułku piechoty. Dwukrotnie ranny w klatkę piersiową, dostał się do niewoli rosyjskiej, z której uciekł i ukrywał się do czasu wyparcia Rosjan, a wg innej wersji, został na polu walki opatrzony przez Rosjan, po czym trafił do miejscowych i tam przetrwał. https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5 ... i%C5%84ski
„Położenie ratują natychmiast przeprowadzone natychmiast przeciwuderzenia, a w szczególności inicjatywa d-cy plutonu I (2 k./I/I p.p.) ppor. Lubicz-Sadowskiego, a w końcu przeciwuderzenia kompanji por. Dragata i por. Dęba-Biernackiego. Ppor. Lubicz-Sadowski, zawiadomiony na czas przez swe ubezpieczenia, - wysuwa się na krawędź wąwozu, którym nadciąga rosyjski batalion. Przyjmuje go ogniem, zmusza do ucieczki i szturmuje, biorąc kilkudziesięciu jeńców. W walkach tych zostaje ranny d-ca bataljonu II/1 p.p. kpt. Herwin.”
W relacji w „Wiadomościach Polskich” wspomina się o pogrzebaniu na miejscu walki trzech legionistów, w tym dwóch znanych z nazwiska. Byli to Alfred Kobak i Tadeusz Zboiński. Z akt archiwalnych wiadomo, że pochowani zostali, podobnie jak bardzo wielu innych żołnierzy poległych pod Łowczówkiem, na gruntach należących do Izraela Wechslera, który później darował grunt pod cmentarz na Kopalinach, a właściwie przekazał we władanie, bo umowa darowizny została sporządzona już w II RP.
Również zabity 25 grudnia Julian Nyczowski był pogrzebany w miejscu, które opisano jako „las Wechslera”.
Natomiast zwłoki Józefa Lesieckiego zostały ekshumowane podczas tworzenia cmentarza na Kopalinach z działki Marii Nosek w Buchcicach. Na jej gruntach pogrzebani byli też inni żołnierze – Zbigniew Bankiewicz z 5. pułku piechoty i Antoni Górnik z 1. pułku (w obu przypadkach data śmierci przybliżona – grudzień 1914), Zygmunt Pluta z 1. pułku († 23.12.1914) oraz Władysław Hewak z 30. pułku piechoty (rocznik 1892, ze Lwowa).
Z przebiegu potyczki wynika, że zwłoki Józefa Lesieckiego mogły zostać przeniesione z pola walki do Buchcic.
W pierwszym, mocno niekompletnym spisie pochowanych na cmentarzu nr XXVI (wg pierwotnej numeracji „okręgowej”) z 2 kwietnia 1916 roku figuruje on jako Josef Lisiecki. W ewidencji ostatecznej tego cmentarza - w nowej numeracji „ogólnej” jest to numer 171 - jako Józef Lesiecki. Warto podkreślić, że w przypadku żołnierzy Legionów w Oddziale Grobów Wojennych starano się przestrzegać polskiej pisowni imion i nazwisk.
- https://images90.fotosik.pl/560/49320f59876ca123med.jpg
https://images89.fotosik.pl/561/b0efc27889e4594fmed.jpg
Skany slajdów z jesieni 1987 roku. Wówczas byłem przekonany, że to oryginalne tabliczki z czasów Oddziału Grobów Wojennych. Dopiero po latach w zbiorze dokumentów Czesława Lipińskiego opracowanym przez Agnieszkę Partridge i wydanym pod tytułem Opowiem Wam o Łowczówku… Wspomnienia i dokumenty (Pleśna, 2018) przeczytałem, że zostały wykonane na zlecenie majora Lipińskiego w roku 1963 - „zdjęto wszystkie tabliczki nagrobkowe z napisami poległych legionistów, zastąpiono je nowymi, wykonanymi z trwałej blachy, na których napisy wykonano techniką wypalania po namalowaniu”. To tylko jeden z przykładów jego wieloletnich zmagań (od 1957 roku aż do drugiej połowy lat 70.) z wszelakimi przeciwnościami o zachowanie cmentarza i pamięci o walkach pod Łowczówkiem.
Teraz na grobie Józefa Lesieckiego i na wszystkich mogiłach są już tabliczki następnej generacji. Nadal tylko w języku polskim, a więc odmiennie niż w czasach budowy cmentarza.
https://images92.fotosik.pl/562/a9bc39e5d0fab5bbmed.jpg
rok 2003
https://images90.fotosik.pl/560/385d82978b641578med.jpg
rok 2021
Obu Lesieckich łączy nie tylko nazwisko, ale też zainteresowania i profil wykształcenia. Pierwszy ukończył szkołę rzemieślniczą i był snycerzem (czasem pisano, trochę na wyrost, że rzeźbiarzem), drugi był rzeźbiarzem z akademickim wykształceniem. Obydwaj interesowali się też etnografią.
Dzieliła ich niewielka różnica wieku – 3 lata. Rudolf Lesiecki urodził się w Nastasowie niedaleko Tarnopola w roku 1883. Maturę zdał w seminarium nauczycielskim, w latach 1909-1914 studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w klasie prof. Konstantego Laszczki. W roku akademickim 1910/1911 uzyskał pochwałę, a w roku 1911/1912 - medal srebrny.
Tuż przed wojną był nauczycielem w Szkole Wydziałowej Męskiej przy ul. Wąskiej na krakowskim Kazimierzu, gdzie uczyła się głównie młodzież żydowska.
W pierwszych miesiącach wojny zachorował na czerwonkę i trafił do krakowskiego wojskowego szpitala epidemicznego nr 1. Był wówczas żołnierzem 2. kompanii marszowej w krakowskim IR.13.
https://images91.fotosik.pl/560/ab53f0227eebdf6amed.jpg
(„Wiadomości o rannych i chorych” nr 129)
Zwraca uwagę, iż pochodzący ze Wschodniej Galicji artysta służył w „trzynastakach”, pułku nazywanym też „krakowskie dzieci”. Jego przynależność do gminy Kraków potwierdza zwierzchnik w Oddziale Grobów Wojennych Heinrich Scholz we wniosku awansowym na stopień tytularnego kaprala z 10 marca 1917 roku:
zapasowy rezerwista Lesiecki Rudolf, IR.13, kadra zapasowa w Nowym Sączu, urodzony w 1883 roku, przynależność gminna Kraków, miejsce urodzenia Naszasóv [Nastasów] powiatu tarnopolskiego w Galicji, asenterowany w 1904, zmobilizowany 2 sierpnia 1914, w polu od 12 sierpnia 1914 do grudnia 1914, odkomenderowany do Oddziału Grobów Wojennych 8 stycznia 1916 roku, rzeźbiarz o wykształceniu akademickim.
W „Wiadomościach o rannych i chorych” nr 129 z 8 grudnia 1914 roku Rudolf Lesiecki wymieniony jest jako członek 2. kompanii marszowej. Kompanie o tych numerach formowane były na samym początku wojny. Żołnierze często wchodzili do walk bez wcielania do jednostek macierzystych, bywało, że w zupełnie innym miejscu frontu. Mógł więc po zachorowaniu zostać do Krakowa wycofany z frontu, jest też pewne prawdopodobieństwo, że w ogóle nie zdążył na wojnę wyruszyć. Informacje do „Wiadomości…” i na „Listy strat” trafiały na ogół ze znacznym opóźnieniem – w tym przypadku w czasie, gdy Rudolf Lesiecki już wyzdrowiał lub prawie wyzdrowiał.
A czerwonka to nie była lekka choroba. Swego czasu przytaczałem na Forum wspomnienia jednej z jej ofiar:
viewtopic.php?f=46&t=1780
Z racji wykształcenia Rudolfowi Lesieckiemu powinien przysługiwać tytuł jednorocznego ochotnika.
W jednym z zachowanych w ANK wykazów, na którym zresztą sąsiaduje z Heinrichem Scholzem, w rubryce „Charge” wpisano E.F. Korp.
https://images89.fotosik.pl/561/cf7d52b1034c60c6med.jpg
Zapewne, jak wielu innych twórców w Oddziale Grobów Wojennych, właśnie z powodu stanu zdrowia nie trafił po ustąpieniu choroby na front, ale do zajęć na tyłach. Ponieważ ciągle podstawowym i dla wielu jedynym źródłem informacji o budowie cmentarzy w południowej Małopolsce jest księga Die westgalizischen Heldengräber aus den Jahren des Weltkrieges 1914-1915 lub teksty z niej obficie czerpiące, więc znane są nazwiska tylko tych twórców, którzy są w niej wymienieni, a zwłaszcza ci odgrywający istotne role jako projektanci lub komendanci jednostek prowadzących prace. A tych w cieniu, wykonujących tylko projekty innych, była całkiem spora gromadka…
Rudolf Lesiecki działał na terenie Oddziału Porządkowania Pól Bitewnych nr VI z siedzibą w Tuchowie. Główny projektant w tym okręgu, rzeźbiarz z wykształceniem akademickim Heinrich Scholz pozostawił po sobie największą na zachodniogalicyjskich cmentarzach liczbę rzeźb. Na pewno nie rzeźbił ich sam. Na przykład, jak mówił mi konserwator zajmujący się drewnianymi figurami Chrystusa z Garbka i Wołowej, sposób wykonania obu przedstawień wskazuje, że są one dziełami różnych osób.
W aktach ANK niewiele jest informacji o konkretnych pracach z udziałem Rudolfa Lesieckiego. Z dwóch dokumentów wynika, że był w Siemiechowie, z jednego, iż po urlopie w kwietniu 1917 roku miał stawić się w Janowicach do pracy przy pomniku. Zapewne nie po to, by posługiwać się tylko gradziną…
https://images90.fotosik.pl/560/93f94e910a10c5abmed.jpg
Siemiechów cmentarz nr 183, po renowacji
https://images90.fotosik.pl/560/de6897366cd29917med.jpg
Janowice cmentarz nr 190, po renowacji
Niewiele udało mi się dowiedzieć o losach Rudolfa Lesieckiego w okresie międzywojennym.
Wiadomo, że był autorem ekslibrisów.
https://kpbc.ukw.edu.pl/dlibra/publicat ... 52/content
Na stronach „Zamościopedii” można też znaleźć informację, iż uczył rysunku w seminarium nauczycielskim w Zamościu, a „później przez wiele lat w gimnazjum w Bielsku-Białej” (tzn. w Bielsku, bo dwumiasto powstało w 1951 roku).
Według Księgi adresowej Bielska, Białej i okolicy dla przemysłu, handlu i rzemiosła ze szczegółowym
spisem właścicieli mieszkań wydanej w Białej, ale bez podania roku, przy czym była już wówczas ulica Ministra Pierackiego, gorliczanina z urodzenia (zresztą), nauczyciel Rudolf Lesiecki mieszkał w domu przy ul. Listopadowej nr 32. Wiadomo też (Słownik artystów polskich), że w roku 1938 roku jego prace były eksponowane na Wystawie Artystów Śląskich w Bielsku.
W niewielkiej liczbie znanych mi krótkich informacji o artyście podaje się, że zmarł przed 1939 rokiem lub w roku 1938.
Rozwiązanie tej zagadki można znaleźć na starym cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Bielsku-Białej przy ul. Grunwaldzkiej, skądinąd bardzo blisko ul. Listopadowej, przy czym trzeba zauważyć, że data urodzenia nie zgadza się o rok w stosunku np. do informacji z akt wojskowych.
https://bielskokatedra.grobonet.com/gro ... =0&cinki=1