Książkowe i archiwalne wojaże
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
KIM BYŁ STANISŁAW CZASZ?
Dzęki wsparciu z Darmstadt - Deutsches Polen-Institut -
wiemy:
...Adolf Stanisław Czasz (pierwszego imienia nigdy nie używał) urodził się w r. 1884 lub 1889 w Nowym Sączu lub Krzeszowicach. Studiował w Wiedniu, uzyskując tytuł doktora praw. W czasie I wojny służył (prawdopodobnie) w Legionach. Po r. 1918 mieszkał w Toruniu, w latach 1921–1939 zaś w Poznaniu, pracując jako syndyk w tamtejszej Radzie Miejskiej. Ewakuowany z Poznania w r. 1939, przedostał się do Lwowa, gdzie został uwięziony przez władze radzieckie. W latach 1941–1945 przebywał w Krakowie, następnie powrócił do Poznania i tam wkrótce potem był ponownie więziony z przyczyn politycznych. Zmarł w Poznaniu w r. 1958 i został pochowany na cmentarzu górczyńskim (grób, nie opłacany, zlikwidowano przed kilku laty)...
Na tym koniec moich dociekań, dziękuję bardzo za poczytność antywojennej liryki.
Dzęki wsparciu z Darmstadt - Deutsches Polen-Institut -
wiemy:
...Adolf Stanisław Czasz (pierwszego imienia nigdy nie używał) urodził się w r. 1884 lub 1889 w Nowym Sączu lub Krzeszowicach. Studiował w Wiedniu, uzyskując tytuł doktora praw. W czasie I wojny służył (prawdopodobnie) w Legionach. Po r. 1918 mieszkał w Toruniu, w latach 1921–1939 zaś w Poznaniu, pracując jako syndyk w tamtejszej Radzie Miejskiej. Ewakuowany z Poznania w r. 1939, przedostał się do Lwowa, gdzie został uwięziony przez władze radzieckie. W latach 1941–1945 przebywał w Krakowie, następnie powrócił do Poznania i tam wkrótce potem był ponownie więziony z przyczyn politycznych. Zmarł w Poznaniu w r. 1958 i został pochowany na cmentarzu górczyńskim (grób, nie opłacany, zlikwidowano przed kilku laty)...
Na tym koniec moich dociekań, dziękuję bardzo za poczytność antywojennej liryki.
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
No popatrz, a polskie internety milczą
. Dobra robota, Stani!

Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Tym razem proszę Forumowiczów o wsparcie wiedzą.
Poszukuję:
Władysław Łoś, Polskie serce w austriackim mundurze : pamiętniki z okresu I wojny światowej 1914-1915. T. 1, T. 2
Poszukuję:
Władysław Łoś, Polskie serce w austriackim mundurze : pamiętniki z okresu I wojny światowej 1914-1915. T. 1, T. 2
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Mam te ksiażki. Jakby coś trzeba bylo to mogę przesłać zdjęcia.
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Witam narcopolo ,
dziękuję pięknie za chęć pomocy, chętnie z tej skorzystam.
dziękuję pięknie za chęć pomocy, chętnie z tej skorzystam.
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Z okazji wieczoru pułkowego IR.100 w Piotrkowie, 1 kwietnia 1916 dr. Tyndall-Taußig wygłosił "Hymn bohaterom Gorlic"
100 Pułk Piechoty Austro-Węgier w maju 1915, w czasie operacji gorlickiej poniósł bardzo duże straty.
Hymn bohaterom Gorlic
Gorlice, Gorlice,
Z dumą w głosie
Miasto, wołasz do nas:
Jestem mieczem, jestem płomieniem!
Rozjaśniłem wam ciemność.
Tak, ciężka noc ciemności leżała nad nami.
Głęboko w nasze ciało wniknął wróg,
Czarnym mrowiem się przelał,
Przyćmiewając światło słońca,
Zalewając święte granice naszej ojczyzny.
Tak, ciemność spowijała nas,
A czerwone zagrożenie obcego jarzma
Groziło narodom naszej ojczyzny. —
Lecz tylko do górskich łańcuchów
Zdołał dotrzeć ten pochód niewoli.
---
„Wokół mnie leżą ciała mych przyjaciół – ale zwyciężyliśmy!”
Zwycięstwo! Zwycięstwo!
Ty, radosne słowo Gorlic!
Bo tam złamana została moc ciemności,
I nowe światło nadziei
Przez twoją bramę chwały, Gorlice,
Wlało się w udręczoną ojczyznę.
O Gorlice, o Gorlice,
Dniu światłości,
Dniu żelaznej brygady,
Dniu setników.
„Zwyciężyliśmy! Ale wokół mnie leżą ciała moich przyjaciół...”
Ubodzy, krwią broczeni, rozerwani polegli!
Lecz nawet w śmierci
Błyszczy na ich twarzach
Blask nieśmiertelności!
---
Ale jakże mamy was uczcić,
Nieśmiertelni,
Wy, którzy odeszliście od nas na zawsze?
Chcemy was naśladować — to nasza przysięga!
Uczynimy to, co każe nam konieczność.
Wróg wciąż jeszcze stoi
Z niewolniczym tłumem,
Który na słowo krwawego cara
Milcząco słuchał.
Wciąż jeszcze nie ujarzmiono
Ciemnych sił,
Wciąż jeszcze nie postawiono tamy
Samowoli i okrucieństwu.
Wciąż jeszcze
Nie poskromiono potwora wojny.
„Nie mamy czasu ani na radość, ani na żałobę.
Znowu rozbrzmiewają trąby. Nadchodzi nowa walka.”
Jestem mieczem – jestem płomieniem!
---
Wydarzenie to, choć istotne historycznie, nie znalazło szerszego odzwierciedlenia w polskiej poezji.
100 Pułk Piechoty Austro-Węgier w maju 1915, w czasie operacji gorlickiej poniósł bardzo duże straty.
Hymn bohaterom Gorlic
Gorlice, Gorlice,
Z dumą w głosie
Miasto, wołasz do nas:
Jestem mieczem, jestem płomieniem!
Rozjaśniłem wam ciemność.
Tak, ciężka noc ciemności leżała nad nami.
Głęboko w nasze ciało wniknął wróg,
Czarnym mrowiem się przelał,
Przyćmiewając światło słońca,
Zalewając święte granice naszej ojczyzny.
Tak, ciemność spowijała nas,
A czerwone zagrożenie obcego jarzma
Groziło narodom naszej ojczyzny. —
Lecz tylko do górskich łańcuchów
Zdołał dotrzeć ten pochód niewoli.
---
„Wokół mnie leżą ciała mych przyjaciół – ale zwyciężyliśmy!”
Zwycięstwo! Zwycięstwo!
Ty, radosne słowo Gorlic!
Bo tam złamana została moc ciemności,
I nowe światło nadziei
Przez twoją bramę chwały, Gorlice,
Wlało się w udręczoną ojczyznę.
O Gorlice, o Gorlice,
Dniu światłości,
Dniu żelaznej brygady,
Dniu setników.
„Zwyciężyliśmy! Ale wokół mnie leżą ciała moich przyjaciół...”
Ubodzy, krwią broczeni, rozerwani polegli!
Lecz nawet w śmierci
Błyszczy na ich twarzach
Blask nieśmiertelności!
---
Ale jakże mamy was uczcić,
Nieśmiertelni,
Wy, którzy odeszliście od nas na zawsze?
Chcemy was naśladować — to nasza przysięga!
Uczynimy to, co każe nam konieczność.
Wróg wciąż jeszcze stoi
Z niewolniczym tłumem,
Który na słowo krwawego cara
Milcząco słuchał.
Wciąż jeszcze nie ujarzmiono
Ciemnych sił,
Wciąż jeszcze nie postawiono tamy
Samowoli i okrucieństwu.
Wciąż jeszcze
Nie poskromiono potwora wojny.
„Nie mamy czasu ani na radość, ani na żałobę.
Znowu rozbrzmiewają trąby. Nadchodzi nowa walka.”
Jestem mieczem – jestem płomieniem!
---
Wydarzenie to, choć istotne historycznie, nie znalazło szerszego odzwierciedlenia w polskiej poezji.
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Skoro jesteśmy przy wierszach to przedstawiam inny, współczesny, Düsseldorf 2012: Hanns Dieter Hüsch, "Credo", w wolnym przekładzie.
Credo – Hanns Dieter Hüsch
Oryginał niemiecki
Credo – Hanns Dieter Hüsch
Oryginał niemiecki
- Credo
Ich glaube an die Güte
Ich glaube an den Fluch und an den Zweifel
Ich glaube an den hoffnungslosen Menschen
Ich glaube an die Fehler
Unsere Fehler
Meine Fehler
Ich glaube an die Armut
Ich glaube an die Anstrengung gut zu sein
Ich glaube an die geringste Freundlichkeit
Ich glaube an den plötzlichen Tod auf freier Strecke
Ich glaube an eine schreckliche Welt
Voller Irrtümer und später Einsichten
Ich glaube an die Güte
Ich glaube an die geringste Freundlichkeit auf Erden
Ich glaube an den Sommer und an den Herbst
Ich glaube an die täglichen Versuchungen
Und an die nächtlichen Verlorenheiten
Ich glaube dies auf meinem Rücken auszutragen
Ich glaube an die Güte
An die geringste Freundlichkeit
Ich glaube an das Leben
- Credo
Wierzę w dobroć.
Wierzę w przekleństwo i w cień zwątpienia.
Wierzę w ludzi bez nadziei.
Wierzę w błędy
w nasze błędy,
i w moje własne.
Wierzę w ubóstwo.
W trud, by nie zgubić w sobie człowieka.
Wierzę w najmniejszy gest życzliwości.
Wierzę w nagłą śmierć na pustej drodze.
Wierzę, że świat potrafi być okrutny,
pełen pomyłek i późniejszych zrozumień.
Wierzę w dobroć.
W jak najmniejszą życzliwość
Wierzę w lato i w jesień.
W codzienne pokusy,
i w nocne zagubienia.
Wierzę, że dźwigam je na własnych plecach.
Wierzę w dobroć.
W najmniejszą życzliwość.
Wierzę w życie.
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Wiersze wojenne, ten jest poświęcony - Bohaterom Twierdzy Przemyśl 1915 -
Rudolf Herzog – Przemyśl
(fragment z tomu: *Ritter, Tod und Teufel*, Leipzig 1915)
Oryginał (niemiecki):
Und hundertunddreißig Tage schon –
Und hundertunddreißig Nächte – –
Und sie liegen wie immer, Bastion um Bastion,
Den Gewehrschaft umklammert die Rechte.
Durch die Wälder ziehn russische Wölfe auf Raub;
Grün lichtert ihr gierig Gelunger.
Was, Bruder? Du zitterst wie Espenlaub ...
Und tat ich’s, so war es der Hunger.
Die Feste steht und die Feste hält stand,
Und sie liegen und lugen und lauschen,
Als käme von ferner Karpathenwand
Wie Deutschmeistermarsch ein Rauschen,
Als käme, hellbrausenden Hörnerschalls,
Ein Jägerchor, tief in den Klippen,
Und sie zwingen den Hunger und straffen den Hals,
Und ein Lachen fährt heiß um die Lippen –
Und sie brechen hervor aus Wall und Tor,
Und die Wunden mit den Gesunden.
Österreich-Ungarn! schallt es zum Himmel empor
Durch sieben blutige Stunden.
Und siebenmal preschen zum Sturm sie vor,
Mit Büchse und blinkendem Hieber,
Durch, durch! – Deutschmeistermarsch – Jägerchor –
Nichts, nichts – nur Hunger und Fieber.
Zurück, in die trotzende Feste zurück!
Die letzten Brote laßt bringen.
Und ein jeder umkrampft sein faustgroß Stück
Und mag’s nicht hinunterschlingen.
Noch ist – noch ist nicht Eisenszeit;
Noch gibt’s – noch gibt’s zu schaffen:
Da barst der Geschütze erzenes Kleid,
Da splitterten Wälle und Waffen.
Da stürzte die Feste durch eigene Hand,
Die einsam im Eisengeflechte
Hundertunddreißig Tage hielt stand
Und hundertunddreißig Nächte.
Eine Siegerzeit, eine Männerzeit!
Einreiten die Feinde bekommen –;
Eine ferne Musik – und sie schwillt zum Eid –
Der Deutschmeistermarsch: Wir kommen!
Przekład (polski):
Przemyśl
Już sto trzydzieści dni –
i sto trzydzieści nocy – –
A oni wciąż trwają, bastion przy bastionie,
z bronią zaciśniętą w dłoni.
W lasach krążą rosyjskie wilki na łowy,
zielono błyska ich chciwy ślad.
Co, bracie? Drżysz jak liść osikowy…
I ja drżałem – to głód tak mną władał.
Twierdza stoi – i trwać nie przestaje,
a oni czuwają, wypatrują, nasłuchują –
jakby z dalekiej ściany Karpat
nadchodził marsz „Deutschmeistrów” z szumem,
jakby brzmiały jasno rogi myśliwskie,
śpiew strzelców z głębokich urwisk.
I choć głód ich ścina, podnoszą głowy,
i śmiech gorący ślizga się po ustach –
I wtedy ruszają – przez wały, przez bramy,
i ranni z żywymi – wszyscy razem.
„Austria-Węgry!” – niesie się krzyk w niebiosa
przez siedem godzin krwawych.
I siedem razy pędzą do szturmu w przód,
Z karabinem i błyszczącą szablą,
Naprzód, naprzód! – marsz Deutschmeistrów – śpiew strzelców –
Nic, nic – tylko głód i gorączka.
Z powrotem – z powrotem do dumnej twierdzy!
Niech przyniosą ostatnie chleby.
Każdy ściska swój kawałek pięści wielkości
I nie może go przełknąć z potrzeby.
Jeszcze nie – jeszcze nie czas żelaza;
Jeszcze jest – jeszcze można przetrwać:
Lecz pęka żelazna szata dział,
Mury i broń się rozpadają w pył.
Wtedy twierdza pada – z własnej ręki,
Samotna w splocie żelaznych zbroi,
Przez sto trzydzieści dni trwała nieugięta,
I przez sto trzydzieści nocy.
To był czas zwycięzców, czas męskich serc!
Wkraczają wrogowie – już bliscy –
Daleka muzyka – rośnie jak przysięga –
Marsz Deutschmeistrów: Idziemy!
Rudolf Herzog – Przemyśl
(fragment z tomu: *Ritter, Tod und Teufel*, Leipzig 1915)
Oryginał (niemiecki):
Und hundertunddreißig Tage schon –
Und hundertunddreißig Nächte – –
Und sie liegen wie immer, Bastion um Bastion,
Den Gewehrschaft umklammert die Rechte.
Durch die Wälder ziehn russische Wölfe auf Raub;
Grün lichtert ihr gierig Gelunger.
Was, Bruder? Du zitterst wie Espenlaub ...
Und tat ich’s, so war es der Hunger.
Die Feste steht und die Feste hält stand,
Und sie liegen und lugen und lauschen,
Als käme von ferner Karpathenwand
Wie Deutschmeistermarsch ein Rauschen,
Als käme, hellbrausenden Hörnerschalls,
Ein Jägerchor, tief in den Klippen,
Und sie zwingen den Hunger und straffen den Hals,
Und ein Lachen fährt heiß um die Lippen –
Und sie brechen hervor aus Wall und Tor,
Und die Wunden mit den Gesunden.
Österreich-Ungarn! schallt es zum Himmel empor
Durch sieben blutige Stunden.
Und siebenmal preschen zum Sturm sie vor,
Mit Büchse und blinkendem Hieber,
Durch, durch! – Deutschmeistermarsch – Jägerchor –
Nichts, nichts – nur Hunger und Fieber.
Zurück, in die trotzende Feste zurück!
Die letzten Brote laßt bringen.
Und ein jeder umkrampft sein faustgroß Stück
Und mag’s nicht hinunterschlingen.
Noch ist – noch ist nicht Eisenszeit;
Noch gibt’s – noch gibt’s zu schaffen:
Da barst der Geschütze erzenes Kleid,
Da splitterten Wälle und Waffen.
Da stürzte die Feste durch eigene Hand,
Die einsam im Eisengeflechte
Hundertunddreißig Tage hielt stand
Und hundertunddreißig Nächte.
Eine Siegerzeit, eine Männerzeit!
Einreiten die Feinde bekommen –;
Eine ferne Musik – und sie schwillt zum Eid –
Der Deutschmeistermarsch: Wir kommen!
Przekład (polski):
Przemyśl
Już sto trzydzieści dni –
i sto trzydzieści nocy – –
A oni wciąż trwają, bastion przy bastionie,
z bronią zaciśniętą w dłoni.
W lasach krążą rosyjskie wilki na łowy,
zielono błyska ich chciwy ślad.
Co, bracie? Drżysz jak liść osikowy…
I ja drżałem – to głód tak mną władał.
Twierdza stoi – i trwać nie przestaje,
a oni czuwają, wypatrują, nasłuchują –
jakby z dalekiej ściany Karpat
nadchodził marsz „Deutschmeistrów” z szumem,
jakby brzmiały jasno rogi myśliwskie,
śpiew strzelców z głębokich urwisk.
I choć głód ich ścina, podnoszą głowy,
i śmiech gorący ślizga się po ustach –
I wtedy ruszają – przez wały, przez bramy,
i ranni z żywymi – wszyscy razem.
„Austria-Węgry!” – niesie się krzyk w niebiosa
przez siedem godzin krwawych.
I siedem razy pędzą do szturmu w przód,
Z karabinem i błyszczącą szablą,
Naprzód, naprzód! – marsz Deutschmeistrów – śpiew strzelców –
Nic, nic – tylko głód i gorączka.
Z powrotem – z powrotem do dumnej twierdzy!
Niech przyniosą ostatnie chleby.
Każdy ściska swój kawałek pięści wielkości
I nie może go przełknąć z potrzeby.
Jeszcze nie – jeszcze nie czas żelaza;
Jeszcze jest – jeszcze można przetrwać:
Lecz pęka żelazna szata dział,
Mury i broń się rozpadają w pył.
Wtedy twierdza pada – z własnej ręki,
Samotna w splocie żelaznych zbroi,
Przez sto trzydzieści dni trwała nieugięta,
I przez sto trzydzieści nocy.
To był czas zwycięzców, czas męskich serc!
Wkraczają wrogowie – już bliscy –
Daleka muzyka – rośnie jak przysięga –
Marsz Deutschmeistrów: Idziemy!
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Unter dem Roten Kreuz im Weltkriege
Das Buch der freiwilligen Krankenpflege, Berlin 1934
Pod Czerwonym Krzyżem w Wojnie Światowej
Księga dobrowolnej opieki nad chorymi
List z Galicji
Rohatyn, 9 września 1915
Tutaj w Rohatynie, gdzie znajduje się nasz heidelberski punkt opatrunkowo-ewakuacyjny im: „Księżna Luiza z Badenii” od 13 lipca, sytuacja wygląda bardzo obiecująco: 20 minut od miasta, które można nazwać miastem ruin. Tylko kościoły, duże gimnazjum i klasztor jeszcze stoją, wszystko inne zostało zniszczone przez Rosjan podczas odwrotu. Jednak dzięki uprzejmej pomocy komendanta otrzymaliśmy pomieszczenie na dworcu kolejowym, które dzięki niemieckiej energii zostało szybko przekształcone w praktyczne i przytulne miejsce postoju dla naszej heidelberskiej stacji.
Podczas naszego przejazdu i rozpoczęcia działalności w tamtych dniach — trzy tygodnie po ostatnich większych walkach w tym rejonie — nie było tu jeszcze izby opatrunkowej, żadnych oddziałów wojskowych, nic innego do roboty, jak tylko rozstawienie naszego szpitala polowego i gotowanie zupy dla rannych i zdrowych żołnierzy, oraz napełnianie niezliczonych dzbanów i beczek wodą dla wszystkich spragnionych dusz w tym upale, jako że wszystkie wodociągi zostały zniszczone, a studnie w okolicy mocno obciążone.
Wkrótce jednak nasza trudna praca polegała na przyjmowaniu dużych transportów z wieloma ciężko rannymi. Ponieważ pociąg z rannymi przybywał tylko o północy, ranni musieli czekać na dworcu kolejowym przez 24 godziny. Nie było to wygodne, ale przynajmniej mogliśmy udzielić żołnierzom pomocy przed ich dalszą podróżą koleją.
Izba opatrunkowa była dobrze wyposażona we wszystko potrzebne do opatrunków i operacji, instrumenty chirurgiczne dla wszystkich naszych heidelberskich lekarzy były dostępne. Długie transporty samochodowe przez okropne drogi wiejskie przywoziły rannych z frontu, a także z posterunków dowództw. Przez cały dzień i noc ciężko pracowali lekarze i sanitariusze.
W ciągu dnia leczenie odbywało się w szkole, w nocy — w klasztorze. Nocowaliśmy w sali gimnastycznej, często po 300 osób na raz. Przez kilka tygodni nie było tu żadnych kobiet, więc nasza własna kuchnia polowa i personel izby opatrunkowej musiały sobie same radzić. Teraz jednak są z nami nasze panie z Heidelbergu i na szczęście również sanitariuszki, co znacząco nas odciążyło. Obecnie jesteśmy lepiej zaopatrzeni, nowi lekarze i nowe samochody oraz personel medyczny znów mogą zostać rozlokowani. Nasze pomocnice z punktu żywieniowego były również niezmordowanie chętne i przyjacielskie, zapewniając wszelkie wsparcie i pomocną dłoń — i tak powstała współpraca na rzecz rannych, których nadal było bardzo dużo. Oczywiście czasy się zmieniają i przychodzą też spokojniejsze dni, a wtedy zaczyna się gruntowne sprzątanie i porządkowanie. Lazarety zwracają się także do naszej stacji: siostra przygotowuje przez sterylizację wszystkie materiały opatrunkowe dla szpitala wojennego, następnie szczepionki dla żołnierzy, Rosjan i też ludności cywilnej. To wszystko musi być wykonane — i tu siostra jest nieodzowna.
Tak wielu rannych mogłoby zaświadczyć, jak wiernie była przy ich boku aż do końca, wielu przyniosła sen lub ulgę w cierpieniu przez zastrzyki. Tu siostra ma bogate pole do działania, za co ma uznanie również u przełożonych.
Das Buch der freiwilligen Krankenpflege, Berlin 1934
Pod Czerwonym Krzyżem w Wojnie Światowej
Księga dobrowolnej opieki nad chorymi
List z Galicji
Rohatyn, 9 września 1915
Tutaj w Rohatynie, gdzie znajduje się nasz heidelberski punkt opatrunkowo-ewakuacyjny im: „Księżna Luiza z Badenii” od 13 lipca, sytuacja wygląda bardzo obiecująco: 20 minut od miasta, które można nazwać miastem ruin. Tylko kościoły, duże gimnazjum i klasztor jeszcze stoją, wszystko inne zostało zniszczone przez Rosjan podczas odwrotu. Jednak dzięki uprzejmej pomocy komendanta otrzymaliśmy pomieszczenie na dworcu kolejowym, które dzięki niemieckiej energii zostało szybko przekształcone w praktyczne i przytulne miejsce postoju dla naszej heidelberskiej stacji.
Podczas naszego przejazdu i rozpoczęcia działalności w tamtych dniach — trzy tygodnie po ostatnich większych walkach w tym rejonie — nie było tu jeszcze izby opatrunkowej, żadnych oddziałów wojskowych, nic innego do roboty, jak tylko rozstawienie naszego szpitala polowego i gotowanie zupy dla rannych i zdrowych żołnierzy, oraz napełnianie niezliczonych dzbanów i beczek wodą dla wszystkich spragnionych dusz w tym upale, jako że wszystkie wodociągi zostały zniszczone, a studnie w okolicy mocno obciążone.
Wkrótce jednak nasza trudna praca polegała na przyjmowaniu dużych transportów z wieloma ciężko rannymi. Ponieważ pociąg z rannymi przybywał tylko o północy, ranni musieli czekać na dworcu kolejowym przez 24 godziny. Nie było to wygodne, ale przynajmniej mogliśmy udzielić żołnierzom pomocy przed ich dalszą podróżą koleją.
Izba opatrunkowa była dobrze wyposażona we wszystko potrzebne do opatrunków i operacji, instrumenty chirurgiczne dla wszystkich naszych heidelberskich lekarzy były dostępne. Długie transporty samochodowe przez okropne drogi wiejskie przywoziły rannych z frontu, a także z posterunków dowództw. Przez cały dzień i noc ciężko pracowali lekarze i sanitariusze.
W ciągu dnia leczenie odbywało się w szkole, w nocy — w klasztorze. Nocowaliśmy w sali gimnastycznej, często po 300 osób na raz. Przez kilka tygodni nie było tu żadnych kobiet, więc nasza własna kuchnia polowa i personel izby opatrunkowej musiały sobie same radzić. Teraz jednak są z nami nasze panie z Heidelbergu i na szczęście również sanitariuszki, co znacząco nas odciążyło. Obecnie jesteśmy lepiej zaopatrzeni, nowi lekarze i nowe samochody oraz personel medyczny znów mogą zostać rozlokowani. Nasze pomocnice z punktu żywieniowego były również niezmordowanie chętne i przyjacielskie, zapewniając wszelkie wsparcie i pomocną dłoń — i tak powstała współpraca na rzecz rannych, których nadal było bardzo dużo. Oczywiście czasy się zmieniają i przychodzą też spokojniejsze dni, a wtedy zaczyna się gruntowne sprzątanie i porządkowanie. Lazarety zwracają się także do naszej stacji: siostra przygotowuje przez sterylizację wszystkie materiały opatrunkowe dla szpitala wojennego, następnie szczepionki dla żołnierzy, Rosjan i też ludności cywilnej. To wszystko musi być wykonane — i tu siostra jest nieodzowna.
Tak wielu rannych mogłoby zaświadczyć, jak wiernie była przy ich boku aż do końca, wielu przyniosła sen lub ulgę w cierpieniu przez zastrzyki. Tu siostra ma bogate pole do działania, za co ma uznanie również u przełożonych.
Re: Książkowe i archiwalne wojaże
Bardzo ciekawe, Stani, czekam na więcej. Pozdrawiam.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości