Bycie Polakiem i jednocześnie Europejczykiem nastąpiło za zgodą większości Polaków (bez wnikania w szczegóły), zaś
"przynależności do Austrii czy wspólnoty narodów pod austriackim panowaniem" została Polakom narzucona z niewielką ilością akceptujących lub cieszących się z takiego rozwiązania. Jakby na to nie patrzył i to oceniał, jakby to nie nazywał, to był to zabór i utrata niepodległości.
Nie.
Zacznijmy od końca. Niepodległość utraciliśmy definitywnie w 1795, a Austro-Węgry i autonomia galicyjska to rok 1867, a tak naprawdę - 1868, bo przekształcenia ustrojowe miały miejsce w grudniu 1867. Czyli dla ludzi którzy wtedy żyli nie mogło być mowy o utracie niepodległości, bo niepodległość pamiętali wówczas tylko starcy ponad 80-letni, a i to byli w chwili utraty tej niepodległości kilkuletnimi dziećmi zaledwie.
Zabór - no cóż, w roku 1868 to już nie był zabór sensu stricte, tylko autonomiczna prowincja z polską administracją i polskim językiem urzędowym i polskim językiem nauczania w szkołach. Polska to nie była, ale zaborem też się Galicji po 1867 nazwać nie da. Określenia "autonomia galicyjska" i "doba autonomiczna" czy "okres autonomiczny" weszły na stałe do obiegu naukowego i nie są kwestionowane, sytuacja polityczno - prawna i narodowa Polaków w Austro-Węgrzech była nieporównywalna z tą którą mieli Polacy w Rosji czy Prusach/zjednoczonych Niemczech. W zasadzie, to Galicji brakowało tylko jednego - suwerenności. Nie miała podmiotowości na arenie międzynarodowej ani własnych sił zbrojnych. Poza tym, cieszyła się pełnią swobód nieosiągalnych pod rządami rosyjskimi czy niemieckimi.
Narzucenie przynależności do wspólnoty narodów pod austriackim panowaniem - no cóż, na początek wypada zauważyć że taki był w XVII, XVIII i XIX stuleciu standard. Granice, cesje, kompensacje terytorialne itd. przeprowadzano w zaciszu dyplomatycznych gabinetów a poddanych nikt nie pytał o zdanie. Poza tym, jeśli wierzyć świadectwom źródłowym, to panowanie austriackie w 1772 narzucono łatwo i bez oporu, szlachta chętnie składała przysięgi na wierność nowym władcom (Marii Teresie i Józefowi II), mieszczaństwo było w Galicji niezbyt liczne i w części niemieckie, a chłopom było jeszcze wszystko jedno w zasadzie. Owszem, jakiejś radości wielkiej nie było, ale akceptacja była niewątpliwa, czego dowodem była powszechność składania przysięgi na wierność. W okresie autonomicznym zaś bycie Polakiem i zarazem lojalnym austriackim poddanym było czymś naturalnym i powszechnym, wyjątkiem była postawa odmienna, kontestacyjna wobec państwa i jego porządku prawnego, ale była ona doprawdy nieliczna. Więcej. Można było być szlachcicem polskim, z rodu wywodzącego się z Litwy czy Białorusi (nie pamiętam dokładnie, a książki nie mam pod ręką), poddanym brytyjskim, oficerem austriackim, z wyznania katolikiem, a z przynależności kulturowej Europejczykiem co się zowie, równie dobrze czującym się w Wiedniu, Rzymie, Londynie, Paryżu, Lwowie i Krakowie, a gdyby dane byłoby urodzić się ponownie to najchętniej w Nadrenii, byle w katolickiej rodzinie. Kto to był? Roman Żaba herbu Kosciesza. Że był Polakiem i patriotą i dzieci na polskich patriotów wychował, zaprzeczyć się nie da. Dziś tacy strasznie "europejscy" albo "patriotyczni" jesteśmy, a ja myślę, że oni wtedy byli i patriotyczni, i europejscy, i to dużo bardziej niż my; co więcej, to było naturalne, niewymuszone, bez zadęcia i napięcia.